niedziela, 10 marca 2013

моя Польша



Siedzi przy mnie i patrzy jak na kretynkę.
- Nie patrz tak na mnie, każdemu się zdarza. Ludzie narzekają, że żyją, a ja przynajmniej mam teraz na co narzekać, że umieram! O! Zachciało mi się, haha. Umierać.
Patrzy jeszcze większymi oczami.
- A tyle jeszcze chciałam zrobić, nie? Lekarze mówili "nie, nie, nic pani nie jest", zrobili tysiąc badań i odesłali mnie do domu, a któregoś dnia puka do drzwi jakiś młody facet i oznajmia "jestem młodym lekarzem, zauważyłem na pani zdjęciach coś niepokojącego, chcę panią dokładnie zbadać". Telepie mnie przez pół miasta i uziemia w szpitalu, a po dwóch dniach stwierdza, że "bardzo mu przykro, ale znalazł komórki nowotworowe". I co teraz? Kląć mi się chce, ale nawet teraz tego nie potrafię zrobić. Ta jędza z psychologii powtarzała mi codziennie "daj upust swoim emocjom", ale kurczę, jakim emocjom? Toż to mną nawet nie wstrząsnęło. Siedziałam tylko i patrzyłam na ściany, bo doktor P. miał w swoim gabinecie ładnie dobrane kolory, zupełnie odebrane szpitalnemu urokowi. Co więcej, na ścianach miał takie fajne wiszące żabki i pomyślałam sobie wtedy "o, doktor P. pewnie lubi żabki".
- I co, lubi? - pyta.
- Ano, on mi trajkotał o tej chorobie, co to niby jakaś super wyjątkowa i patrzy na mnie nagle i pyta "ma pani jakieś pytania?" a ja mu na to wtedy "lubi pan żabki?". Nigdy się nie uśmiechał i wtedy jakoś też się nie uśmiechnął, oczy mu tylko błyszczały, kiedy wspominał, jaka to wyjątkowa ja jestem, bo przecież taki rzadki rodzaj nowotworu w sobie mieć, to niesłychane! Odparłam mu wtedy, że ja to w ogóle wyjątkowa jestem, ale tej swojej wyjątkowości w ten sposób ściśle nowotworowy nigdy jakoś nie miałam ambicji przejawiać.
Szkoda mu się chyba mnie zrobiło, bo machnął ręką i wyjść mi kazał, a widziałam przecież, że zanosi mu się na płacz. Tylko do końca nie wiedziałam wtedy, czy on płacze dlatego, że ja wcale dumna z tego nowotworu nie jestem, czy dlatego, że go w ogóle mam.

***


- Człowiek wstaje rano i tylko tyle dostaje - szepnąłem wkurzony, kiedy spojrzałem na stół, a tam stało tylko mleko i ciastko. No i kartka.
"Nie miałam czasu zrobić nic więcej, wszystko jest w lodówce".
- Kochająca mama, pomyślałem.
Zawsze mówiła, że mnie kocha i jestem jej jedyną pociechą. Wtedy, kiedy zostawiała ojca, też tak mówiła. Zostawiła go na pastwę losu ze swoim alkoholizmem i tyle go było. Więcej go nie zobaczyłem i nie wiem, czy żal mieć do niej czy do niego, czy może do ich obydwojga. Poszedłem do liceum i w dupie to już miałem. Nowi koledzy, koleżanki, jakiś świat inny, nowy, wszystko takie lepsze się wydawało.
Potem się okazało, że wszystko, co stare - odeszło. A to, co było nowe, okazało się strasznie nietrwałe.
Przyjaźnie gimnazjalne, które zdawały się być wiecznie, skończyły się w zasadzie w momencie przekroczenia progu nowej szkoły. Nie wiem, czy to kwestia kraju i ludzi w nim, czy wszędzie jest tak samo, ale mi się przytrafiło to właśnie tu, w Polsce.

***

- Różowa czy niebieska? - trzyma dwie sukienki w ręku i macha to jedną, to drugą. Najpierw przykłada do siebie różową i gryzie się to z jej brązowymi włosami, a potem niebieską i gryzie się ona z jej przeraźliwie zielonymi oczami.
- Żadna - mówię szczerze i zaraz zostaję ostro zgromiony wzrokiem.
- To ja już nie mam pomysłu.
- Zielona byłaby ładna... - mamroczę szybko.
Patrzy na mnie i rozgląda się po sklepie.
- Tam widzę ładną zieloną sukienkę. Masz rację, zielona będzie idealna!

***

- Potem leczenie przestało przynosić rezultaty, łysa tylko zostałam, a miałam takie gęste, brązowe włosy, pamiętasz...? Kurczę. Szkoda mi ich było strasznie. No i nie wiem, chciałam jakoś pocieszyć tego doktora P., żeby nie czuł się winny, bo to, że leczenie nie działa, to nie jego wina. Więc kupiłam mu trzy żabki: jedną porcelanową, jedną z pluszu, a jedną na takim świetnym kubku. Uśmiechnął się na chwilę.
Chyba jednak lubi te żabki.

***

- No, ja jestem na Marszałkowskiej - powiedziałem głośno przez telefon i zostałem przez kogoś silnie szturchnięty.
- Kur! Uważaj, jak chodzisz!
- Ja mam uważać? Ty ...

/ Każdy wie, co było dalej... /

***

- Mogłabym wam gzić do głów, że Słowacki wieszczem wielkim był, jak to w Ferdydurke bywało, ale nie chcę być zakłamana. Nie lubię Słowackiego, szczerze powiedziawszy, i absolutnie nie chcę, żeby waszym priorytetem stało się podziwianie Słowackiego czy Mickiewicza... W języku polskim najważniejsze jest to...
- Nie wiem, co w końcu dla tej baby było najważniejsze. Obudziłem się po dzwonku. A ty, Blacha, pamiętasz?
- Nie, OSTRy nową płytę wydał i se słuchałem całą lekcję.
- A.

***

- A on ci coś dał?
- No, no. Kupił mi sweter w biedronki... Powiedziałam, że biedronki to nie jest zbyt dobry prezent dla kobiety. Biedronki przecież bardzo otwarcie przyznają się do swojego wieku. A kobiety tego nie lubią!
- No tak - mówi.
- Ale sweterek jest cudowny! Może przyniesie mi szczęście! Rok szczęścia to i tak dużo, nie?
- Tak, tak.
- Muszę jakoś ładnie przeżyć ten rok. Pierwsze, co zrobię, jak stąd wyjdę... Kupię sobie żabkę!

***



Przepraszam, że tak rzadko tu zaglądam, ale ostatnio moje rzadkie wizyty są bardzo uzasadnione. Mianowicie, mam poważne problemy z internetem ;)

Jeśli czyta to mój Łukash, to go pozdrawiam, pisząc tę kolejną notkę o niczym!
:*






Nie przejmujcie się zimą, ona wkrótce minie. Zawita do nas wiosna, motyle, a wkrótce po tym też tęcze. Świat znowu zacznie tętnić życiem i wszystko będzie choć na chwilę piękniejsze! Nie ma co się oszukiwać, jakoś tak przyjemniej się żyje, jak za oknem świeci słońce... ;)

Żegnam was tymi moimi przemyśleniami zawartymi w tym tekście. Bo nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale to może się przytrafić każdemu tu, w Polsce...

Doktor P. nie wygląda we wiośnie motylów i tęczy, tylko żabek i biedronek...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz