wtorek, 2 października 2012

deja vu



Jestem uzależniona od herbaty. Tak się mówi, chociaż to wcale nie jest uzależnienie. Mówi się też „jestem uzależniona od ciebie”, a przecież nie można być uzależnionym od człowieka. Tak samo mówią „jestem uzależniony od papierosów”, a tak naprawdę nigdy nie pomyśleli o tym, żeby przestać palić. Uzależnienia to dla mnie drażliwy temat. (...) Wszyscy, którzy są w jakiś sposób od czegoś uzależnieni, mają u mnie minusa już na samym starcie. Nie potrafię się tego wyzbyć, to sprawia, że mój stosunek do niektórych ludzi jest negatywny od samego początku. Nie umiem ufać, nie umiem patrzeć w oczy, nienawidzę kłamstwa, bo przez to jestem tak skomplikowana, że czasem nawet sama się w sobie gubię. A jednak ludzie mnie fascynują. To chyba przez ten paniczny strach, że mogliby mnie zranić, zaczęłam mieć na ich punkcie niejaką obsesję. Obserwuję każdego z nich bardzo uważnie, poznaję ich zachowania, dzięki czemu wiem, kiedy kłamią. Jednak jeśli do tego wkraczają uczucia, to już nie jest takie proste. Uczucia sprawiają, że zawsze wierzymy, nawet w te najbardziej oczywiste kłamstwa. Mogę zapytać kogoś, na kim mi zależy: „jaki masz kolor oczu?”, a on odpowie: „niebieski” i uwierzę, choć przecież doskonale wiem, że jego oczy są zielone. A może nawet wpadają w piwne przy zetknięciu się ze źrenicami...
- Autocharakterystyka, wrzesień 2011



Jest dobrze
Rano wstała beznamiętnie z łóżka. Odsłoniła zasłonki wciąż nic nie rozumiejąc, za szybą zobaczyła Warszawę w porannym świetle. Szybkim ruchem z powrotem zasłoniła okno i poszła do łazienki. Ubrana, najedzona, wyszła do szkoły. Nie wiedziała, że tego dnia do niej nie dojdzie.
      Wsiadła do metra. Nie cierpiała metra. To tutaj to wszystko się zaczęło. Ta przyjaźń, z pozoru przypadkowa znajomość, ale jednak przyjaźń. Codzienne widywanie się akurat w tym samym wagonie, przelotne uśmiechy i wspólne obserwacje. Potem była herbata, potem herbata stała się częścią codziennego rytuału. Tutaj też wszystko się zakończyło. I ten list, w tym samym wagonie, co zwykle. Na tym samym siedzeniu. Jakby tylko na nią czekał.
„Kwiaty przestały pachnieć. Przytrzymałaś mnie przy życiu przez pół roku, ale teraz to już nie ma znaczenia. Zaraz zamkną metro, a ty jutro rano w stołecznej gazecie przeczytasz >>kolejne samobójstwo, tym razem siedemnastolatki, rzuciła się pod metro<<. Nie będziesz wiedzieć czemu i będziesz obwiniać siebie – nie rób tego. Nie ma w tym ani krzty twojej winy. Dałaś mi półroczne szczęście. Za długo byłam szczęśliwa. Oliwia”.
Wtedy metro faktycznie się zatrzymało. Nie mogła w to uwierzyć, zawróciła do domu i od tamtej pory bała się zasnąć.
      Siedziała w zupełnie innym wagonie, w jak najdalszym punkcie od feralnego miejsca. Najchętniej w ogóle nie wsiadałaby w metro, gdyby nie to, że było to najszybszym dojazdem do szkoły, a ona rano nie miała czasu nawet na oddech. Koło niej stanął chłopak, na oko dwudziestoczteroletni. Na głowie miał kapelusz, ubrany był w czarny płaszcz jesienny, czarne spodnie i trampki.
-          Jestem żałosny – szepnął.
      Chciała to zignorować, ale nie potrafiła. Nie potrafiła nie zainteresować się smutkiem, nie przejąć się nieszczęściem czy niezadowoleniem innego człowieka. Szczególnie obcego, ci fascynowali ją najbardziej.
-          Czemu tak mówisz? – zapytała.
-          Wiesz jak pachnie róża?
Uśmiechnęła się.
-          Wiem.
-          No właśnie. A ja nie. A słyszałaś kiedyś śpiew ptaka?
-          Tak.
-          Ta... A ja nie. A widziałaś... paralotnię?
-          Tak.
-          Ja też.
-          I dlatego jesteś żałosny? Bo widziałeś paralotnię, a nie wiesz jak pachnie róża czy jak śpiewa ptak? – zaśmiała się.
-          To nawet nie o to chodzi. Jestem jak ten szary tłum. Widzę tylko siebie i nic poza tym, nie czuję nic poza smrodem miasta i własnym potem, a słyszę tylko samochody i głośną muzykę sąsiadów.
-          Żałosny to byś był, gdybyś się nie zorientował, że tak jest. Napraw to. Nigdy nie jest za późno!
-          Ile już dni tak płaczesz? – zapytał nagle.
-          Słucham? – spojrzała na niego zdziwiona.
-          No ile?
-          Pół roku. Skąd wiesz?
-          Każdy płacz zostawia na twarzy ślady – powiedział zdejmując kapelusz. Zobaczyła przeraźliwie smutne oczy, aż wstrzymała oddech z przestrachu.
-          Widzisz? – szepnął – Też tak wyglądasz.
-          Pieprzysz.
      Metro się zatrzymało. Obydwoje wysiedli na tej samej stacji.
-          Chodź – szarpnął ją za rękę.
-          Dokąd mnie prowadzisz? – krzyknęła przestraszona.
      Zatrzymali się dopiero nad Wisłą. Było rano, nie znała tego miejsca. Bez ludzi, szumu i bloków, jakby zupełnie wycięte warszawskiemu urokowi. Nic nie mówili.
-          Czemu mnie tu przywlokłeś? – zapytała zdenerwowana – chcesz mnie zgwałcić i utopić?
Zdjął płaszcz, zawiesił jej na ramionach.
-          Trzęsiesz się cała. Nie chcę ci zrobić krzywdy i nigdy cię nie skrzywdzę.
-          Czemu tak mówisz? Nawet mnie nie znasz.
-          Wystarczająco dużo wycierpiałaś, ja też. Możemy się dogadać. A zabrałem cię tu... Sam nie wiem czemu. Nie pokazywałem tego miejsca nikomu. Matka mnie tu...
-          Poczekaj – przerwała mu szybko. Wpakowała łapki w rękawy płaszcza, usiadła na drewnianej kłodzie ustawionej na piasku, z widokiem na Wisłę – kontynuuj – zarządziła.
Zaśmiał się.
-          Nawet nie znamy swoich imion – przypomniało mu się nagle.
-          Komu to potrzebne? – wzruszyła ramionami – nie za to ceni się ludzi.
Poprawił kapelusz i usiadł koło niej.
-          Matka mnie tu zaciągała jak byłem mały. Potem wyjechała i nie wróciła. Przyprowadzałem tu moją siostrę. Ona też mnie zostawiła. 14 marca rzuciła się pod metro.
Łzy popłynęły jej po twarzy.
-          Długo cię szukałem.
-          Po co?
-          Byłaś jej przyjaciółką. Nigdy cię nie poznałem, bo mi nie pozwalała.
-          Czemu?
-          „Łatwo się w niej zakochać, a nie chcę być zazdrosna o własnego brata”. Twierdziła, że w końcu będziesz poświęcać więcej czasu mi niż jej, bla bla bla ...
-          Ta... Lubiła gdybać. Skąd wiedziałeś, że ja to ja? – spojrzała na niego.
-          Wasze zdjęcie wciąż stoi u niej w pokoju. Mieszkam z ojcem. Ani on ani ja nie jesteśmy w stanie tam cokolwiek ruszyć.
Popatrzył na nią. Uśmiechnął się.
-          Śmiesznie wyglądasz w tym płaszczu! Gabrielo.
-          Ponoć nie znasz mojego imienia! Remigiuszu – udała oburzenie.
-          Ty mojego też... – zaśmiał się szczerze.
-          Mogę mówić na ciebie Remek?
-          Nikt tak do mnie nie mówi, ale proszę.
-          To jak mówią? Remigiusz?
-          Remi, ale to strasznie mało męskie – stwierdził, po czym wstał i chwycił kamyk – umiesz puszczać kaczki? – zapytał.
-          Nie, kompletnie nie potrafię.
-          Chodź tu.
      Przydreptała posłusznie, w za dużym płaszczu sięgającym jej do stóp. Pokazał jej raz, drugi, jak to się robi, ale nie potrafiła. Ustawił ją wreszcie, stanął za nią i mocno zamachnął jej ręką.
-          Pięć – powiedział z uznaniem – nieźle jak na pierwszy raz.
          Remigiusz wrócił do domu bardzo radosny. Nie poznawał siebie, bo od dawna nie doświadczał pozytywnych uczuć. Nic go nie cieszyło, nie uśmiechał się. Miał znajomych – od klubowania i wspólnego nawalania się. W jednej chwili zapragnął to wszystko zostawić. Jedyne rzeczy, które posiadał, w świetle dzisiejszego dnia przestały mieć dla niego znaczenie. Nie odbierał telefonów od kumpli. Nie przejęli się wcale.
       Gabriela wróciła do domu bardzo zamyślona i nieobecna. Miała w głowie jeszcze większy mętlik niż tego samego dnia rano. Zastanawiała się cały czas, czemu jej życie w tak wielkim stopniu jest uzależnione od tego feralnego miejsca, jakim jest metro. Dlaczego to tam spotyka ludzi, którzy w przeciągu kilku chwil stają się dla niej tacy ważni. Nie brała pod uwagę tego, że ona staje się dla nich równie ważna. Myślała, czemu to ma służyć i co zmienić. To był pierwszy wieczór od pół roku, którego nie przepłakała.
   
-          One wolą bułki – powiedział trzymając w ręku foliową torebkę z dwiema świeżymi bułeczkami.
-          Gardzą chlebem? Jeszcze nie spotkałam się z tak wybrednymi kaczkami – skwitowała. Sięgnęła do jego torebki po bułkę i łamiąc zaczęła karmić kaczki. Przypłynęły momentalnie.
-          Wygrałeś – oznajmiła.
      Jak to jest – myślała – że w tłumie na ulicy szuka się tylko jednej twarzy? Że w każdym momencie swojego dnia, zatacza się koła wokół jednego miejsca, myślami wokół jednej osoby. To niedorzeczne. 
  
Deja vu

mógłbyś być czajnikiem i gwizdać na wszystko
taplać się w ciepłej wodzie w zimę
i w lodowatej w upalne noce

mógłbyś być papierosem na deszczu
wciąż mniej bezużyteczny niż teraz jesteś
mógłbyś wtedy zabrać mnie ze sobą
w odrobinę szczęścia
odrobinę nieba
drobinę drobnych odrobionych po cichu za tapczanem

i widzisz tych samych ludzi, 
choć drepcesz po innych miejscach
zasłoń okno i śpij dziś spokojnie
ich twarze w twoim śnie ukołyszą mnie do drzemki na hamaku

wciąż pada deszcz, wciąż wiem, że nie ma już miejsc na tym świecie
choć w każdym milimetrze naszej duszy 
przesiąkam tobą a ty mną
i może czasem znaczymy coś więcej dla siebie
i może czasem nucimy te same piosenki 

lecz czy to wystarczy by pokonać kraty codziennych korytarzy
gdzie podłogi wyryte są nadzieją rozbitych słów?
2.10.2012


Wszystko już jest powtórzone, jestem tego niemal pewna... Dlaczego zatacza koło, nie wiem. Przecież można obrać inne drogi niż wciąż taplać się w tych samych. Wciąż nazbyt wiele... Wciąż, wciąż, wciąż. 
Chciałabym się podzielić z wami innymi myślami, które łapią mnie gdzieś po drodze do szkoły, albo kiedy wracam do domu. To wszystko stało się takie przewidywalne.
Najpierw 5.30 i ciągłe wrażenie, że brakuje mi snu, a kiedy już go dostaję, to nim rzygam.
Potem do 6 codzienna walka o to czy być, czy nie być. Chlustam wodą na twarz i wszystko na chwilę przechodzi.
6.30 i już za mało czasu, żeby rozważać ludzkie istnienie.
Człowiek się zgubił w tym wszystkim, i co teraz. Jesień przejdzie i wszystko znowu będzie normalne.

To niedorzeczne.


If I love you, what business is it of yours? 
                                                                 - Goethe


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz