sobota, 1 października 2011

w soboty nie tykam matematyki.

Obaj jednocześnie odkryli, że tam zawsze był marzec i zawsze poniedziałek, i wtedy zrozumieli, że Jose Arcadio Buendia nie był tak obłąkany, jak mówiła rodzina. Lecz przeciwnie, on jeden miał umysł dość jasny, by zbliżyć się do prawdy, że czas także ulega potknięciom i wypadkom i dlatego może się rozbić, i zostawić w jednym pokoju ułamek swojej wieczności.
- Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności

Doświadczam ostatnio wielu silnych uczuć, odczuć i emocji. Nie wiem, czy to spowodowane jest aurą jesieni, która zawsze budzi więcej w człowieku, czy może jakimiś małymi sprawami, które gdzieś wokół mnie krążą.
Z dzisiejszego dnia wyciągnęłam jeden wniosek: Dni są dużo piękniejsze, kiedy wstaje się o 5 rano.
Jeden wniosek i aż tysiąc pytań, rozmyślań, z każdym słowem, gestem, dostarczane mi były nowe powody, dla których mogłabym mnożyć przykłady (choć generalnie w soboty nie tykam matematyki).

Nie wiem, czy kiedykolwiek byliście w sytuacji, która niby wydawała wam się dziwna, może aż nieprawdopodobna, a jednak dostarczała wam multum radości. Sytuacja, w której walczycie sami ze sobą. Bo nie wiadomo, czy mają wygrać wasze przekonania, czy uczucia. Bo co, jeśli obdarzamy uczuciem przeciwieństwo, a nawet zaprzeczenie naszych przekonań? Ludzi nie można zmieniać, można im coś uświadamiać - ale nigdy zmieniać. Tego nauczyłam się w przeciągu ostatniego roku, który właściwie dokładnie w tym miesiącu mija. Nie mamy wpływu na ludzi. Jedyne, co możemy robić, to żyć, tak jak chcemy i w zgodzie ze sobą. Oddziałujemy na siebie, mogą nas zmieniać czyjeś zachowania czy poglądy, ale tylko pod warunkiem, że sami chcemy tych zmian. Zmiany na siłę czy zmiany "dla kogoś", są bezsensowne. Potem owy "ktoś" znika i znika też niejaka "motywacja". Znika motywacja, więc stare życie wraca. Wszystko zatacza jakieś beznadziejne koło.
Ja też wróciłam do punktu wyjścia, nie wiedzieć czemu. Nie robiłam niczego dla nikogo. Znowu obgryzam paznokcie, aż do bólu. Nie wiem, co chcę tym zamazać, albo z czym chcę sobie w ten sposób poradzić. Jest we mnie coraz więcej złości i zdenerwowania.
Przykro mi też, bo się zawodzę. Ale na czym? Na jakichś bezpodstawnych nadziejach, które sama sobie stwarzałam. Od początku sobie powtarzałam: nie można, ale nie, czemu niby nie można, nic nie jest zakazane i wszystko jest dla ludzi. Ludzie też. Ale przecież wiedziałam, że więcej będzie bólu niż radości, więcej nerwów niż uśmiechu, ale wszystko zabrnęło zbyt daleko, żeby się teraz z tego wycofać. Co ze mnie za Matka Teresa, że wolę skrzywdzić siebie, niż kogoś innego? Czy to racjonalne? Czy to w ogóle postawa człowieka, wystawiać siebie, a chronić kogoś innego? Kim on musi dla nas być, że choć znamy swoje dobro, brniemy w dobro jego? Na litość boską, czy to cecha charakteru, czy jakieś odgórne przekleństwo?
A może jednak błogosławieństwo. Tylko wykańcza strasznie, i już na samym starcie czuję się wycieńczona, że Pan na Górze znowu wystawia mnie na tak ogromną próbę. Czy liczy się tu ilość wkładanego wysiłku, czy poświęconego czasu? A co jeśli i tu czas zatrzyma się, i zawsze będzie sobota, a wiedząc, że w soboty nie tykam matematyki, zaniknie mi w końcu umiejętność jakichkolwiek rachunków? Czy potrzebne nam są ułamki wieczności? Nie chcę wieczności, właściwie sama nie wiem, czego chcę. Może jedynie ciepła, żeby nie było zimno w listopadowe popołudnia. Uśmiechu, żeby otarł październikowe łzy. Może tylko jakiegoś człowieka. Nie, zaraz. Nie jakiegoś. Bo przecież zawsze jest taki, który obchodzi bardziej, prawda? Obchodzi nas z kim rozmawia, czy patrzy na nas tak samo jak na resztę, czy może jednak trochę inaczej. Czy dotyka z szacunkiem, czy tak jak wszystkich. I co, jesteś tym wyjątkiem czy nie? Bo jeśli nie będziesz dla niego, to zawsze znajdzie się ktoś inny, kto doceni. Bo wszyscy jesteśmy skarbami.


ulga

dźwięk perkusji za oknem budzi neurony.
może słońce znajdzie dziś litość i nie rozpuści nam wosku
może księżyc uklęknie na znak pojednania z mrokiem

roztłuczemy puste butelki w proteście stłumionych emocji
a potem zedrzemy bakterię kłamstwa z dusz naszych przodków

czy jest coś piękniejszego od codzienności
w której z każdym wschodem wstaje nowe życie
gdzie nadzieja ma smak cytryny i orzeźwia oczy
tak smutno zatrute benzyną

zapiszemy zapałkami spalone wspomnienia
żeby nikt węglem nie kreślił kolejnych biografii

sama usiądę na przystanku
wskażę swoje samotności i zamknę je w puszce
ewolucja zaćmiła mi wzrok
ale z pamięci dyktuję głoski które wpychają ją do kosza

co czuję teraz, czy wolność czy rozpacz,
nie wiem.
wsiadam w autobus i jadę tam gdzie kończy się wszechświat

1.10.2011 (c)alyouidiot

A, no i dziś nauczyłam się równania :D
9x - 7i > 3(3x - 7u)
"wyznacz i"
(ale się buntowałam oczywiście, bo przecież w soboty nie tykam matematyki).
9x - 7i > 9x - 21u
-7i > -21u
7i < 21u /7
i <3 u


I tyle zapamiętam sobie z tego dnia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz