wtorek, 16 grudnia 2014

#Niespodziewane: Opowieść

Cześć!
Chciałabym wam dziś coś opowiedzieć!


Opowieść o niepoliczalnych twarzach


To był strasznie zwyczajny dzień. Wiesz, obudziłem się jak zwykle. Wyjrzałem za okno, było szaro i ponuro, późny listopad tulił nas swoimi deszczowymi fanaberiami do snu. Chciałem móc powiedzieć: "Dzisiaj będzie dobry dzień", ale nawet nie miałem na to czasu.
Znalazłem się w mieście, którego nie lubię i które coraz bardziej nie lubi też mnie. 
Wszystko odbywało się straszliwie przeciętnie. Rano szybko ubrałem się i zjadłem w biegu śniadanie.
Założyłem kurtkę, buty, złapałem czapkę i klucze, wybiegłem na autobus. Tuż przed klatką wpadłem w ogromną, świeżą kałużę i ubabrałem sobie całe zamszowe adidasy.
- Świetnie - pomyślałem.
Był na to wszystko zawsze jeden niezawodny sposób. Wyjąłem słuchawki z kieszeni i drepcząc przejściem dla pieszych podpiąłem je do telefonu i zatopiłem się w kojących mnie dźwiękach. Tak, pada deszcz, słucham na zmianę Bena Howarda, Damiena Rice i Josha Recorda. Nie, nie jestem babą - jest mi po prostu smutno.
Podjechał mój autobus, ale nie chciałem zgnieść prawie wystających z niego kobiet.
- Pojadę następnym - szepnąłem do jednej z nich i uśmiechnąłem się lekko. Myślałem, głupi, choć przez chwilę, że obdarzy mnie serdecznym uśmiechem przepołowionym wyrazem lekkiego wstydu z powodu jej położenia. Ale nie. Jej twarz krzyczała do mnie wyraźnie: Like I give a fuck.
I choć zdarzało mi się to prawie codziennie, niemalże w cykliczny sposób, którego wzór mógłbym przedstawić w postaci jakichś dziwnych pochodnocałkomacierzy - robiłem wciąż to samo nie tracąc nadziei, że za którymś razem jedna z tych pań podziękuje mi chociaż błyskiem w oku. Nie, diabelskie miasto, nie wyssiesz ze mnie tego, co najlepsze.
Przez moment poczułem się nieswojo, jakby te mokre adidasy nie były moje, jakby ta idealnie dopasowana do mnie kurtka należała do czyjegoś sąsiada. Szybko otrząsnąłem się z dziwnych myśli. Podjechał kolejny autobus, do którego zmieściłem się nikogo przy tym nie bezczeszcząc.
Czekała mnie jeszcze przeprawa przez metro - przeprawa zawsze pełna życzliwości i nadmiaru szczęścia.
Wysiadłem na przystanku Metro X i popełznąłem z tłumem po schodach w dół. Szliśmy w jednostajnym tempie - ale każde z nas w swoim. Wpadaliśmy na siebie co 1,5 sekundy, deptaliśmy sobie po piętach i po wszystkim, co nam upadało i czego nie zdążyliśmy podnieść.
Wtedy zawsze podnoszę jedyne, co mi zostało - głowę - i patrzę na ten bezludny, bezbarwny tłum, który sam nie wie, czego chce. Jedna, ogromna, nijaka, niejednorodna masa składająca się z tysiąca indywidualności, z tysiąca twarzy. Ale nie miałem na to czasu.
Wbiegłem do pociągu w moim kierunku i usłyszałem, jak ktoś śmieje się z chłopaka, któremu drzwi przytrzasnęły rękawiczkę. Nie pokazywał żadnych emocji, szepnął tylko do siebie, co udało usłyszeć mi się w ciszy między piosenkami: Trzeci raz...
Potem spędziłem pasjonujące godziny na wykładach o różnorodnej, ciekawej tematyce. Odbębniłem.
Pouśmiechałem się do ludzi, za którymi nie przepadam, przedrzeźniałem ich w myślach i kiedy tylko skończyły się zajęcia - udałem się do szatni po kurtkę i jak najszybciej opuściłem Uczelnię.
I wtedy zaczęło dziać się coś, czego nie przewidywałem.
Zdałem sobie sprawę z tego, że mam czas. Że donikąd się w tej chwili nie śpieszę. Na przystanek podjechał autobus ***, z którego wyszedł mały tłum ludzi. Wszyscy szli tam, dokąd szedłem ja - do Metra X. Schodziłem po schodach powoli, trącany łokciami osobników pośpiesznych. Kompletnie nie mogłem znaleźć sobie miejsca na tych schodach, każda ścieżka, jaką obrałem, okazywała się być kolizyjna. 
Spojrzałem na dziewczynę idącą przede mną. Miała takie ładne, chude nogi. Była w jasnych, obcisłych dżinsach i butach do połowy łydki. 
- Ala? - przeszło mi przez myśl. Ala ma przecież identyczne nogi, identyczne spodnie, iden... A nie... Ala kurtkę ma inną.
Posmutniałem na chwilę, ale szybko otrząsnąłem się i udałem się w dalszą podróż. Chciałem przejść już przez bramkę, ale wtedy zobaczyłem Lilkę. Uśmiechnąłem się do niej, a ona spojrzała na mnie dziwnie i przeszła obok obojętnie.
Och, głupi, to nie Lilka. Przecież wiesz, jak wygląda Lilka. Jej włosy nie mają tak mysiego koloru, jest przecież prześliczną blondynką z bujnymi lokami. Ma takie śmieszne, różowe policzki i trochę piegów na nosie...
Roztrzęsiony przeszedłem na peron i stanąłem po swojej słusznej stronie udając się w kierunku Y.
Wtedy przeszedł koło mnie Radek. Ucieszyłem się, tylko na sekundę - zorientowałem się, że każda znajoma twarz w tym mieście to tylko Iluzja.
Potem spotkałem jeszcze Maćka i Aśkę, jeszcze panią Basię, nauczycielkę z podstawówki, a nawet Sylwię, z którą chodzę na jakieś zajęcia i której bardzo nie lubię.
Wkrótce uświadomiłem sobie, że w każdej z mijanych mnie twarzy usilnie próbowałem kogoś zobaczyć. Najpierw ludzi, których szanowałem i za którymi tęskniłem. Których może nie widziałem od miesiąca czy dwóch, bez których ciężko mi się żyje i bez których moja osoba staje się okrutnie szara.
Później chciałem widzieć tych ludzi stąd, którzy dali mi jakąś pozytywną energię, żeby w ogóle współistnieć z tym tłumem, żeby w ogóle współistnieć ze sobą.
Zatęskniłem za Martą, którą czasem widuję u nas w kafejce i z którą zawsze miło mi się rozmawia. Chciałem zobaczyć jej uśmiech właśnie teraz, tak bardzo tego potrzebowałem. Ciepła, które zawsze emanuje z jej oczu, śmiechu, który zawsze wywierca mi przyjemne uczucie w brzuchu. Zapragnąłem ujrzeć ją na sekundę, żeby chociaż przebłysnęła mi przez jakiś jej ułamek, właśnie tu, w tym miejscu, w tym tłumie zacząłem panicznie rozglądać się i szukać Marty. Nie było jej w szybie żadnego autobusu, w oknie żadnego z bloków wyrastających wokół mnie, nie było jej na przystankach, na siedzeniach obok ani po drugiej stronie ulicy.
W głowie widziałem jej grube, brązowe włosy, które tak ładnie się układają i zawsze opadają jej na ramiona. Widziałem, jak bawi się kolczykami, jak przerzuca bransoletkę z jednej ręki na drugą, jak śmiesznie marszczy nos, kiedy się uśmiecha. Widziałem też jak z nerwów obgryza paznokcie i udaje, że lubi Sylwię, której ja też tak bardzo nie znoszę.
Zastanowiłem się przez chwilę - skąd ja to wszystko właściwie wiem, znam ją parę tygodni, może miesięcy - lecz wciąż niewystarczająco. Nie na tyle, żeby wiedzieć, że zaciska mocno pięści, kiedy Sylwia zaczyna mówić o swoich sukcesach. Nie na tyle, żeby wiedzieć, że kiedy ma zły humor spina włosy w kucyka i nie zakłada kolczyków.
Ocknąłem się w autobusie *** i rozejrzałem się wokół. Marty nigdzie nie było.
Stał obok mnie mężczyzna o twarzy podobnej do mojej i mi się przyglądał. Złapał moje spojrzenie i patrzył mi przenikliwie w oczy.
- A ty - pomyślałem. - Kogo we mnie widzisz?
Zobaczyłem cichy uśmiech na jego twarzy, szybko odwrócił wzrok i uśmiechał się do siebie jeszcze chwilę.

Wysiadłem z autobusu i powoli szedłem w stronę swojego bloku. Czerwone światło na przejściu dla pieszych. Oparłem się o mokry słupek ciągle czując maleńkie kropelki uderzające mnie w odkryte części ciała. Wygrzebałem z plecaka papierosy, przeszedłem pod daszek i zapaliłem.
Upajając się rakotwórczym dymem uświadomiłem sobie, jak bardzo źle czuję się w tym mieście, mimo, że mieszkam już tu trochę. Jak ciągle brakuje mi mojej prowincji, znajomych twarzy i serdecznych uśmiechów na rogu każdej ulicy. Jak bardzo brakuje mi tego, że mogę spotkać kogoś na chodniku.
Przepełniło mnie uczucie niezmierzonej tęsknoty za domem. Bo tu nie jest mój dom.
Spojrzałem na ludzi mijających mnie obojętnie - zaśmiałem się do siebie. Sąsiadka na mój widok powiedziałaby: Filipku - ty z papierosem?! A na następny dzień moja mama by już wiedziała - i to wcale nie od sąsiadki.
Ale oni just passed me by, bez żadnego słowa, uśmiechu, spojrzenia. W ich ubraniach widziałem znajomych z liceum, w ich psach widziałem psy moich ciotek, w ich głosach słyszałem głosy moich przyjaciół. Poczułem się bezdennie głuchy, beznadziejnie głupi, okrutnie zagubiony. Z każdym wdechem nikotyna pobudzała moje gruczoły łzowe, które jednak toczyły walkę z moją męskością.
Czy to niemęskie? Tęsknić za domem, za znajomymi, przyjaciółmi. Czuć zagubienie. Chcieć zobaczyć Martę.

Papieros się kończył, a gruczoły łzowe wygrały walkę z czymkolwiek w moim organizmie.
To było w chwili, kiedy uświadomiłem sobie, jak bardzo jest mi smutno. Najzwyczajniej w świecie smutno.
Że nie ma kto mnie przytulić, że Marta pewnie teraz świetnie bawi się ze swoimi znajomymi, którzy są też stąd, tak jak ona. Że jestem daleko od miejsca, które uważam za swoje. Że ciągle kogoś udaję, że komuś podoba się mój uśmiech - ale on wcale nie jest mój. I kurwa, uwierz mi, ile ja bym oddał za to, żeby chociaż w tym momencie spotkać nawet Sylwię...
Ale to nie jest najgorsze w całej tej historii zwyczajnego, listopadowego dnia.
Najgorszy jest moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że też miałeś taki dzień, niezależnie od tego czy jesteś z tego miasta, czy nie. Niezależnie od tego, czy twoja Marta siedzi w kafejce, czy ma na imię Tomek i widujesz ją na wuefie. Może to nawet dziś, kiedy czytasz tę historię, dociera do ciebie, że widziałeś w tramwaju Maćka i że to wcale nie był Maciek. Potem zaczynasz zastanawiać się: ciekawe co u Maćka - i dzwonisz do niego.
Dlatego wtedy zacząłem straszliwie płakać, bo przestałem czuć się tak samotny - zrozumiałem, że nie jestem jakąś niepowtarzalną jednostką, że to dotyczy prawie każdego, że prawie każdego to uczucie dotknęło chociaż raz.
Łzy ciekły mi jedna za drugą zupełnie obcierając mnie z męskości. Zadzwoniłeś do Maćka?
Zadzwoń.
Ja nie zadzwoniłem do Marty.




And in the darkness a shallow voice
And it hears all.
I bite my tongue, there's a fever,
I will not let it show.

I don't need nobody, no, I, I don't need nobody
Oh, I don't need nobody to be alone,
To be alone, to be alone. 

Tym zakończę swoją opowieść ;)
Enjoy!

wtorek, 9 grudnia 2014

#MojeSpołeczeństwo: For the masses


Podczas kiedy zjada mnie przeciwwirusowy płyn położony na moje usta - postanowiłam podzielić się z wami moimi głębokimi przemyśleniami z życia w wielkim Warsaw Wafka City.

1. Nienawidzę tego miasta od zawsze.


2. Odkąd tu mieszkam, nienawidzę tego miasta jeszcze bardziej.

Tu adnotacja: wiele ludzi próbowało mnie przekonać, że z czasem Warszawa stanie się dla mnie atrakcyjna i jakieś inne duperele. Nigdy nie uważałam, że nie jest atrakcyjna - cenię ją przede wszystkim ze względu na szeroki dostęp do kultury. I chyba za nic więcej. Ewentualnie podobają mi się światełka na siekierkowskich wieżyczkach. Zawsze wprawiają mnie w trans tym swoim znamienitym mryganiem!


3. Ambicje - przekleństwo czy błogosławieństwo?

No i tu przechodzimy do meritum moich ostatnich przemyśleń. W przeciągu ostatnich miesięcy spotkałam się z ambicją, której wcześniej kompletnie nie dostrzegałam. Znałam ludzi ambitnych, sama jestem dosyć ambitna, ale nigdy nie uderzyła mnie ona tak mocno, jak ostatnio. Po trupach do celu. Bez pomocy nikomu. Ja nie mam, to inni też nie będą mieli. Zresztą, jak mam - to też nie dam - po co mam się dzielić?
Absurd.
To smutne, ale wylądowałam w strasznie absurdalnym i abstrakcyjnym świecie - zupełnie nie miałam pojęcia, że takie coś istnieje!
Ach, Staniszewska - było zostać na tej swojej wiosce, a nie świata ci się podbijać zachciało!


4. Labels

Och, kolejna sprawa - te przecudne etykietki!
Studiujesz na SGH? Założę się, że jesteś jednym z tych bogatych buców, którzy niczym się nie dzielą, dla których liczy się tylko kasa. Współczuję ci, że musisz na uczelnię łazić w marynarkach i że krzywo na ciebie patrzą, jeśli źle się pomalujesz, albo odpadnie ci lakier z paznokcia.
Niestety często to prawda, ale to tylko od nas zależy czy pozwolimy sobie przypiąć etykietkę czy nie.
Przez pierwsze tygodnie studiów miałam wielkiego doła, bo nie wyglądałam jak te wszystkie śliczne dziewczyny w marynarkach, markowych swetrach i butach na wysokim obcasie.
Siostra wtedy mi skazala: Olka, daj spokój, bądź kim chcesz. Jak masz taki dzień, że chcesz iść na uczelnię w dresie, to idź w dresie. Jeśli ktoś cię ocenia, to jego problem, a nie twój. Bądź sobą i tyle. W końcu znajdziesz ludzi, którzy to docenią i polubią cię taką, jaka jesteś.
No i cóż - miała rację. Dzięki tej lekcji też przestałam przylepiać etykietki. Okazało się, że ta uczelnia kryje w sobie niezmierzoną liczbę skarbów, które - tak jak ja - zupełnie nie wpisują się w ogólnie przyjęty tam kanon.
Dzięki Bogu!


5. "Bo wy możecie stać się ważnymi ludźmi w tym kraju..."

Wspominałam wam gdzieś, że dostałam się do chóru akademickiego.
Miałam za sobą pierwszy koncert - chrzest bojowy. Koncert na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Do zaśpiewania Missa super Osculetur Me, Orlando di Lasso...
I tam przemawiał do nas Pan właśnie z Uniwersytetu Muzycznego. Powiedział coś w deseń:
"Najpewniej będziecie jakimiś politykami, ekonomistami, bardzo ważnymi ludźmi w tym kraju... Życzę wam, żeby ta wrażliwość i harmonia, którą zawieracie w muzyce, została z wami. Wtedy nasz kraj będzie w dobrych rękach!"
Mam nadzieję, że ten bezlitosny świat dopuści nasze wrażliwe postaci do jakiejkolwiek władzy, a nie zmiażdży nas na samym starcie...
Jak to powiedział mój kolega:
"My, artystyczne dusze, bardzo ciężko mamy na tym esgiehu." 
Jak tu się nie zgodzić...


6. Magia świateł

Wspominałam już o światełkach na kominach, ale przypomniała mi się jeszcze jedna ważna sprawa odnośnie Warszawy.
Bardzo lubię jeden moment w ciągu dnia.
Ten, w którym wchodzę do pokoju i zanim zapalę światło, wyjrzę przez okno. W bloku na przeciwko tak śmiesznie grają światła.
Ktoś wyszedł z kuchni. Ktoś zapalił światło na klatce. O, wrócił do kuchni, zapomniał czegoś. O, automatycznie na klatce zrobiło się ciemno! Magiczna chwila w ciągu dnia. Pozwala zapomnieć mi o tym, że prezentację napisałam na 50%, że znowu jestem chora i ciężko mi się ruszać, że zalałam kanapę i nie mogę jej odprać, że mam jakieś strasznie błahe problemy i trochę mi smutno, że przypominam sobie o tym dopiero, kiedy wyjrzę za okno.
To trochę żałosne, ale to tak naprawdę jeden z niewielu momentów w ciągu dnia, kiedy szczerze się uśmiecham, bo nagle spada ze mnie niesamowity ciężar całego dnia, który jeszcze w momencie przekraczania progu mieszkania wydawał się paskudny, a teraz okazuje się po prostu zwyczajny.


7. Ten jebany szum

Och, jak ja kocham autobusy.
Mieszkanie z sypialnią na uliczne skrzyżowanie to absolutna poezja dla uszu.
Och, 2:34? Tak, to znowu N02 ma problem z za głośnym silnikiem! 00:38 - Tak, kierowco czarnego BMW, ja też uwielbiam słuchać disco polo na cały zycher!
Może uszczelnienie okna rozwiązałoby mój problem niespokojnych nocy, ale zgubiłabym takie wspomnienia!
Nota bene,
pamiętam jak wróciłam na któryś weekend do domu, na swoją wiochę. Wyszłam na dwór otworzyć bramę.
I było tak cicho...
Tak cicho...
Cicho...
...


8. Zachowania

Zachowania ludzkie też są iście intrygujące.
Nie bez powodu zaszufladkowałam ten post jako MojeSpołeczeństwo - mimo tego, że praktycznie gadam tylko o sobie, to zauważcie ile już nagadałam na ludzi. Nic pozytywnego, niestety. -.-
Ostatnio na stacji Metro Centrum byłam świadkiem niesamowitego krzyku mężczyzny. Krzyczał coś w rodzaju "Kurwa! Idź kobieto!"
Pewnie wpadł na jakąś - pomyślałam.
Ale nie!
Mówił tak do swojej kobiety! Ale co tam tyle, podczas upojnej podróży schodami ruchomymi równo ją jeszcze opierdalał i nawet jej groził, a ona tylko potulnie kiwała głową na tak i rozglądała się nerwowo na boki.
Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.

A to, co dzieje się teraz w sklepach?
Przedświąteczna gorączka? Nie bez powodu to jest tak nazwane - absolutnie nikt z tych ludzi nie zachowuje się zdrowo.
Te miłe otarcia, czułe słówka przy zetknięciu się ramionami, setki zapachów unoszących się w powietrzu, te cudne lampeczki, mikołaje.
Co mnie cieszy, to ciasteczka w promocji...
I ewentualnie - widok Alei Ujazdowskich nocą.


9. Pozytywy 

Nie. Nie znienawidziłam świata doszczętnie!
Spotykają mnie też miłe rzeczy. Jakieś fajne uśmiechy i sympatyczne sytuacje.
Czasem dostaję czekoladę. Czasem fererro. Czasem rafaello. Czasem uśmiech. Czasem miłe słowo. Czasem dobrą nauczkę.
Wczoraj się uczyłam Toleracji Soyki w alcie;
tak mi się teraz przypomniało:
Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczą...
Zaiste. 


10. Odchamić

Jeśli chodzi o kulturę:
a) byłam na Sputniku. 
Poznałam przeciekawych ludzi i obejrzałam niesamowite filmy. Polecam film "Dubrowski" i "Welkome home".
b) byłam na koncertach.
Polecam Mel Tripson (przy dobrych zbiegach okoliczności basista się uśmiechnie czytając ten post!) - ale pamiętajcie - oni nie brzmią jak Arctic Monkeys. Polecam też Tubasa Składowskiego - jak zwykle. Ale wpadnijcie ich posłuchać na żywo. Mega!
c) chodzę na chór.
To absolutnie największa kulturalna przygoda w moim życiu. To, co tam przeżywam, to poezja dla duszy. Dzięki temu mam w sobie jeszcze większą wrażliwość i jestem w stanie więcej wyciągnąć z muzyki. Polecam każdemu to niesamowite uczucie harmonii!
KLIK <---- Bohemian Rhapsody



Ech tymi dziesięcioma przykazaniami narzekania zakończę mój wywód.
Całuję!





niedziela, 16 listopada 2014

#Własne: Dwa od nowa

Hej! niestety ostatnio musiałam zawiesić pisanie co tydzień.
Najpierw rozłożyła mnie choroba, a potem studia.
Wybaczcie, jeszcze do tego wrócę.

W życiu moim dużo się zmienia i zmienia się bardzo szybko.
Podzielę się z wami moją nową poezją, napisaną niedawno.
Ona też się zmieniła - nie mnie oceniać, na jako.





Na własne życzenie

może to dobry moment by wybuchnąć płaczem
rozłożyć ręce w firmowym geście zobojętnienia
tak sobie to próbuję  tłumaczyć
aż nagle słońce przestaje istnieć

nie świeci żadna zorza, żaden anioł nie chce mi pomóc,
odchodzą teatralnym krokiem w półcieniach własnych myśli
Ciebie tu nie ma, nie ma zapachu wiśni i smaku schłodzonego wina
też nie ma

byt przeistacza się w trwanie
kruszy nieludzką cywilizację
tak, to najlepszy moment

by wybuchnąć płaczem

25.09.2014

Inspired by własna głupota + Los, cebula i krokodyle łzy






Kolejne arcydzieło:

Ukobiecenie

czasami lubię być kobietą
słuchać wirowania słów,
rozwieszać na sznurkach kłamstewka

czasami lubię być kobietą
zatonąć w kolorach czerwieni
uśmiechnąć się lustrem do lustra
obrócić w żart pomniejszony rozmiar trzydzieści osiem

czasami lubię budzić się w środku nocy
igrać z szumem aut na prospekcie praskim
kiedy woda w szklance drży ze strachu

a późną jesienią
zatracam się w kawiarni i słucham mężczyzn siedzących obok
jeden z nich znów zdradził żonę choć tak bardzo ją kocha...

biorąc kolejny łyk americano z mlekiem
myślę, że jednak nienawidzę być kobietą
15/16.11.14



Zostawiam was z tym przyjemnym akcentem kobiecości.


 nie mogę bez Ciebie żyć!




ian curtis

niedziela, 19 października 2014

#MojaLiteratura: Przechodzone smutki

Hej! Nie zapomniałam o moim zobowiązaniu, ale miałam przeszalony tydzień.
Dzisiaj MojaLiteratura rusza, wkrótce kolejny post z serii #MojeSpołeczeństwo!



#POEZJA

Porozmawiajmy o poezji.
Parę dni temu dostałam prześliczny notesik w motylki - "malutki notes dla drobnych wierszy dla wielkiego poety" - haha! Daleko mi do wielkości, ale mam nadzieję, że zapiszę w nim swoje najlepsze teksty! Dziękuję jeszcze raz <3


Podzielić się z wami tym, co kocham - tego pragnę.
A uwielbiam Świetlickiego. Przesmutne teksty, ale też przeprawdziwe. Zostają we mnie na długo, zawsze gdzieś pamiętam, że robię mu nieporządek w chaosie.

Marcin Świetlicki - Obecny w kulturze jako poeta, prozaik (głównie autor powieści kryminalnych), a także wokalista zespołów Świetliki oraz Czarne Ciasteczka. Urodził się 24 grudnia 1961 w Lublinie. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem zaś, w latach 1984-1986, odbywał zasadniczą służbę wojskową w Słupsku. Od czasu jej ukończenia mieszka w Krakowie, często pojawiającym się w jego wierszach.
/culture.pl/

UWODZENIE

sto razy prościej byłoby na pewno,
gdybym się mylił. ale się nie mylę:
jesteś najlepszym miejscem tego miasta,
centralnym punktem.

kiedy wracam do miasta - to do ciebie wracam.
miasto po prostu nie istnieje, kiedy
nie ma w nim ciebie. rozpadają się
dekoracje. są zgliszcza. rumowisko jest.

nocą na moście ze zgubionych kluczy,
piór wiecznych, dokumentów - odnajdujesz się
miasto istnieje, jeśli ty zachcesz.
miasto odpływa, jeśli chcesz.

 
 
TRZECIA POŁOWA
 
SHIT HAPPENS, tak się kończy 
napis na ścianie toalety męskiej. 
To jest najgorsze - 
chodzić w takim głodzie 
choć minimalnej poświaty - znajdować 
tylko tyle, ten napis w toalecie nocnej, 
tak to kotku wygląda 
i tak się to kończy.

 
 
WSZYSTKO CIEKNIE
(absolutnie mój ulubiony)
 
Nie śnij się. nie śnij. W którymś śnie się utop
tak ostatecznie i nie przyśnij już się. 
Robisz mi nieporządek w chaosie. Aż muszę 
zaraz po przebudzeniu kląć bezgłośnie, żeby 
ciebie odpędzić. Do mojej przeszłości 
wprowadzili się obcy, nawet nie wiem kto, 
leżą przy tobie na tapczanie, sprawnie 
- uczciwie za drzwi wypychają, tak że 
to nie jest teraz moja przeszłość. Dzisiaj odwilż. 
I wszystko cieknie. Wszystko cieknie. 
Niszczeją wszelkie trwałe formy. 
Budzi się z zimy rozedrgany ustrój. 





#PROZA

Jeśli chodzi o prozę polecę wam książkę Serhija Żadana - Hymn demokratycznej młodzieży. Bardzo specyficzna książka o współczesnej Ukrainie - o młodych ludziach, którzy od dawna czuli, że coś się na Ukrainie stanie złego.

- Co to? - zapytał Sanycz.
- Ciasto.
- Ciasto?
- Tak, szarlotka. Doktor upiekł specjalnie dla mnie. W ogóle, wiesz, no, mówiłeś o seksie. Po prostu są takie rzeczy, przez które płaczę. Na przykład to ciasto. Przecież wiem, że zrobił je specjalnie dla mnie. Jak ja mogę po czymś takim od niego odejść? Wiesz, miałem znajomego, który wyjaśniał mi, na czym polega różnica między seksem a miłością.
- I na czym? - zapytał Sanycz.
- No, mówiąc ordynarnie, seks to kiedy pieprzycie się i po ruchaniu chcesz, żeby ona jak najszybciej poszła. A miłość to kiedy pieprzycie się i po ruchaniu chcesz, żeby ona jak najdłużej została. Masz, trzymaj - podał Sanyczowi zawiniątko.
- I co - powiedział Sanycz - to właśnie jest morał?
- Nie tam, żaden morał. To jest po prostu kawałek szarlotki.



Nie zdradzę więcej, bo spoiler.



#CYTATY

Pożegnam was jakimiś ciekawymi cytatami, co by było jeszcze smutniej.

" (...) Nie czuję ciepła jesiennych, dobrych promieni, nie słyszę śmiechu szczęśliwych dziewcząt, siedzę sama, przyjacielu, w pustym pokoju i boli mnie każda myśl. "
- Halina Poświatowska
"Masz trochę spuchnięte oczy, nie jakbyś płakała przed chwilą, ale tak, jakbyś płakała po trochu, codziennie."
- Jakub Żulczyk
A na sam koniec:
"Iść żyć. Udawać cząstkę społeczeństwa."
— Marcin Świetlicki
 

środa, 8 października 2014

#MojeKino: Świat oszalał


Hej misie.
Niestety czasem zdarzać się będzie tak, że z poniedziałków będę przenosić wpisy na środę (ze względu na czas, jakim operuję).
Z Newsów z mojego życia mogę wam powiedzieć, że dostałam się do Chóru SGH i będę was na bieżąco informować o moich wokalnych występach! :)


#WSZYSCY_OGLĄDAJĄ



Oczywiście mam tu na myśli tak popularne ostatnio Miasto44. Nie wiem, kto jeszcze na tym nie był!
Cóż mogę powiedzieć. Filmowi dałam 6/10 głównie ze względów edukacyjnych; rozpiszę:
+ realne przedstawienie trudnej i kontrowersyjnej tematyki
+ temat uchwycony dosyć obiektywnie (nie tylko same głosy chwały dla powstańców, ale również pretensje do nich itp.)
+ dobra gra aktorska bardzo młodego pokolenia aktorów (w końcu nie było jakiejś przejedzonej obsady)
+ ciekawa charakteryzacja (bardzo dobrze dobrane ubrania, fryzury, to wszystko pozwalało na poczucie tamtych czasów)
- dwie sceny nie pasujące absolutnie do niczego (kto oglądał wie, o które mi chodzi, nie chcę spoilerować, bo może znajdzie się ktoś, kto nie oglądał tego filmu)
- realność aż do przesady w niektórych scenach (3h po filmie nie byłam w stanie przełknąć żadnego jedzenia)
- muzyka (kłóciła się z czasami, albo kompletnie nie pasowała do sytuacji)
- niektóre efekty specjalne (zamiast "specjalności" osiągnęły "kiczowatość")

Dowiedzieć też się nie dowiedziałam niczego na tym filmie, bo to wszystko jest strasznie wałkowane w szkołach już od małego, ale na pewno ten film pozwolił mi zwizualizować w głowie rozmiar strat, zniszczeń i okrucieństwo wojny. Z sali kinowej wyszłam załamana i przestraszona.


#WANT_TO_SEE


Wish I was here - po polsku chyba Gdybym tu był.
Film Zacha Braffa - reżysera Garden State, jednego z moich ulubionych filmów.
Kate Hudson. Zach Braff. Muszę to zobaczyć!
No i The Shins w trailerze!


#ULUBIONE

Jeśli chodzi o filmy, które oglądałam i mogę wam polecić - na pierwszy ogień wystawię 50/50.

Żartobliwie i z dystansem opisana PRAWDZIWA historia radzenia sobie ze złośliwym nowotworem. Polecam ten film absolutnie każdemu - bawi i wzrusza w tym samym czasie.
Genialna rola Josepha Gordona-Levitt'a!


święte słowa :)



#PREMIERA

Zbliża się premiera filmu Bogowie o doktorze Relidze.


Dzisiaj oglądałam materiał, w którym film ten był bardzo polecany. Otrzymał JUŻ wiele nagród, a Tomasz Kot jest absolutnie wychwalany za tę rolę.
Boję się, że będzie trochę jak z masą polskich filmów - jeszcze nie wejdzie do kin, a już będzie przereklamowany. Tak niestety stało się z w/w Miastem44.
Jednak czekam na ten film i obejrzę go z ciekawością :)

10.10.2014 wchodzi do kin!



#WYDARZENIE

Piszę to w tym wydaniu #MojegoKina, bo później może być już za późno.
Zapraszam na 8. Festiwal Filmów Rosyjskich - Sputnik nad Polską.
W Warszawie odbędzie się od 20.11 do 30.11.2014!

Festiwal dzieje się w Kinie Iluzjon i w kinach Kinoteki.
Na stronie http://sputnikfestiwal.pl wciąż można zgłaszać się do wolontariatu. Wolontariat obejmuje pomoc przy organizacji Festiwalu.
Ja tam będę, będę działać w owym wolontariacie na tyle, na ile czas mi pozwoli.
Zatem w listopadzie i grudniu czeka was dużo smęcenia o rosyjskim kinie!
Zapraszam!


Przepraszam, że tak nieskładnie to dziś napisałam, ale mam szereg ciężkich dni. Mam nadzieję, że z czasem będzie mi to szło lepiej. 
N-joy!

poniedziałek, 29 września 2014

#MojaMuzyka: Bez ograniczeń

Hej.

Otwierając serię #MojaMuzyka mam na celu dzielenie się moimi ulubionymi zespołami, muzykami, dźwiękami, inspiracjami, opiniami – zaznaczam, moimi. Każdy może mieć inne zdanie na każdy temat: za dyskusje też się nie obrażę – wręcz przeciwnie!


#ALBUM

W poście przed maturą pisałam wam, że 9.05.2014 odbędzie się premiera płyty jednego z moich ulubionych zespołów – Tubas Składowski. Dlaczego jestem tak nimi zafascynowana? Część z tych chłopaków było dane mi poznać. Wiem, ile pracy i wysiłku wkładają w to, aby podzielić się z Polską czymś oderwanym od polskiej sceny muzycznej. Niosą ze sobą fajne przesłanie, fajne myśli, są przy tym naprawdę bardzo ludzcy i normalni.
Podrzucam Bez Konserwantów (feat. Eskaubei, Lilu):


Z płyty o tej samej nazwie - Bez Konserwantów.
Konserwuje mnie muzyka, scena, a nie benzoesan sodu…


Wyżej wspomniany Eskaubei wyzwał w tak ostatnio popularnym #hot16challenge Woytaka z Tubasów. Ogólnie olewam całą tę akcję, nie bardzo wiem, o co w niej chodzi i skąd się wzięła – wiem, że ma być wyrapowanych 16 wersów i trzeba kogoś wyzwać (lub nie trzeba? – Zeus nie wyzwał nikogo). Podrzucam jednak linka do challenge Woytaka, bo uważam to za jedną z najlepszych odpowiedzi, jakie usłyszałam (WdoWa trochę zjebała akcję powtarzając w kółko: japa, japa…):

#wydarzenie
Jeśli komuś spodoba się muzyka Tubasów czyli rap zmieszany z chilloutem, jazzem itp. zapraszam na Wypieki Kultury, gdzie Tubas Składowski wystąpi wraz z Premierą.
Warszawa, Praga Północ, ul. Stolarska – ja tam będę!

#dygresja
/A propos #hot16challenge, również wyżej wspomniana Lilu trochę zgniotła system swoim popisem: https://www.youtube.com/watch?v=hoVSTUFtIdE ; dobra muzyka wg mnie, polecam, bit A$ap Rocky bardzo mi się podoba./


#COVER

Bardzo lubię, kiedy muzycy się nawzajem coverują. Przez to przegrzebałam prawie cały kanał BBC Radio1 na YouTube. Znalazłam tam moją perełkę, absolutnie ulubiony cover. Ben Howard wykonujący tak bardzo popularne Call Me Maybe. Z popowej piosenki zrobić folkowy utwór – trudne, nie każdy to kupił, ja natomiast kupiłam to w zupełności i przy okazji zakochałam się w uśmiechu Howarda:


Ben Howard to brytyjski muzyk. Miesza w swojej twórczości folk, indie i pop. Ma bardzo charakterystyczny głos oraz równie charakterystyczny sposób dosyć niedbałego wyśpiewywania słów. Jeśli ktoś lubi spokojną muzykę – na smutne, jesienne wieczory Ben Howard sprawdza się znakomicie!


#WYDARZENIE



Jeśli chodzi o wydarzenie miesiąca, absolutnie wygrywa tu koncert Enter Shikari w Polsce.
8.10.2014 zagrają w Progresji w Warszawie, 9.10.2014 w Kwadracie w Krakowie.
Zawsze lubiłam ich muzykę, nawet zastanawiałam się, czy nie iść na koncert, ale w końcu postanowiłam zostać w domu. Mieszanka post-hardcore z elektroniką, wstawki screamo, melodyjność rodem z Nintendo oraz bardzo dobre teksty – często o tematyce społeczno-politycznej – to właśnie krótka charakterystyka zespołu. Poznałam ich przez znajomych i są absolutnie doskonali na ukojenie w przypływach złości oraz na skryte samo-debatowanie o problemach współczesnego świata. Bilety jeszcze są do nabycia!


Wrzucam Tribalism, bo uważam, że to ich najlepszy kawałek ze względu na bardzo dobry tekst:



#NOWOŚĆ

Jak można zauważyć, mój gust muzyczny absolutnie nie zamyka się w jednym czy dwóch gatunkach. Uważam, że bez sensu jest się ograniczać – dużo się na tym traci. Słuchając tego, co nam się podoba, rozwijamy się.

Ja się dzielę Słowańską Bracią Donatana-Cleo i Eneja. Kurczę, no podoba mi się to. Fajny akordeon, żartobliwy tekst, dobry wokal Cleo, ukraińska wstawka Eneja z sekcją dętą, fajne New Balance na początku teledysku – czego chcieć więcej?! Dobry rytm, można się przy tym pobujać, więc jak najbardziej mówię TAK, mimo wielu głosów na NIE. Może też dlatego, że ogromną sympatią pałam do grupy Enej i do samej Cleo, która urzekła mnie swoją osobą podczas kilku wywiadów, które oglądałam.
Poza tym, jestem jak najbardziej ZA promowaniem Słowiańskości, a taki żartobliwy tego sposób absolutnie mi odpowiada.


#NA CZASIE JARANIA

Na koniec dzielę się tym, co usłyszałam kiedyś w jakimś radio (tak, nie odmieniam tego słowa), co lubią nastolatki, ale co mimo wszystko zostaje w uchu. K2 i Buka, no cóż, może nie jest to muzyka wysokich lotów, ale czemu zawsze katować się czymś ambitnym?

Trudno mi to ocenić – no płytkie, no trudno nazwać to rapem na poziomie, ale kurczę – fajnie się słucha.
NO TO YO!



#koniec
Tyle by było z muzyki na początek. Jutro zaczynam studia i może w końcu ktoś zacznie mnie czytać :’( Jeśli macie jakieś uwagi – piszcie!
Buziaki misie! 

Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie dosięgnie.
I ten syf, intensywny shit - pomimo ekscesów ja dalej idę
czasami tak sam na sam...

poniedziałek, 22 września 2014

#MojeSpołeczeństwo: Inna Polska


Co prawda, jest to piąty poniedziałek miesiąca, ale uznałam, że to dobry moment, by zacząć przynajmniej jedną z serii, o których wspominałam na Facebooku.

Opowiem wam kilka historii dotyczących nie tylko jednego miesiąca, lecz całych wakacji. Podzielę się z wami moimi przemyśleniami, ponieważ całe wakacje pracowałam - jakby nie patrzeć - z ludźmi i to czasem naprawdę dziwnymi.


ACH, TA HISTORIA

Oczywiście - historia to niezwykle ważny element dla praktycznie każdego Polaka.  W te wakacje dotknęła mnie dość dosadnie.
Pracując w Budce z lodami na ul. Francuskiej, nigdy nie brałam sobie do pracy jedzenia. W przerwie wychodziło się zawsze na kebsa, do KFC, na tosty, do sklepu po bułkę i szynkę. Cokolwiek. Pamiętam jedną z deszczowych niedziel, kiedy przyszło mi siedzieć w Budzie i marznąć, bo prognozy mówiły: Maleńka, w Warszawie będzie 30 stopni ciepła, słońce i spiekota. Okazało się jednak, że od rana padało, było może z dwadzieścia stopni, wiatr, a na koniec przyszła też nawałnica. W każdym razie, brzuch domagał się już jakiegoś żarełka, więc udałam się do Kebabu na przeciwko Budy, w krótkich spodenkach, bluzce z krótkim rękawem. W deszcz. Zmokłam przez tę krótką drogę dość poczciwie, stanęłam pod niewielkim daszkiem Fenicji i wydukałam: Kebab standard z łagodnym, poproszę. Obok mnie stanął mężczyzna, oparł się o okienko, na oko miał z 60 lat, miał siwe włosy i okulary. Nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, a Pani z okienka spytała: Standard z ostrym, tak? Mężczyzna skinął głową i popatrzył na mnie.
- Co Pani tak stoi pod tym daszkiem i moknie, zamiast sobie pod parasolem jak człowiek usiąść? - mówi w końcu do mnie.
- A, nie wiem w sumie - odparłam, bo głupio mi było się przyznać, że myślałam, że ten ogródek z parasolkami należy do knajpy obok.
- To zapraszam.
Usiadłam z nim przy stole pod parasolem. Stół Okocim, parasol jakieś chyba Tyskie, czy Królewskie. Kebab w mojej dłoni, kebab w dłoni jego. Rozmawia ze mną normalnie, ubrany w klapki i długie skarpety, krótkie spodenki i jakąś koszulkę, ja w koszulce firmowej Keep Calm And Eat Ice Cream...
- Wie Pani, ja czasem tu przychodzę.
- Słyszałam właśnie.
- Dziś akurat przyszedłem, bo posprzątałem już w kuchni i nie chciałem sobie nabrudzić.
Zaśmiałam się.
- A w ogóle, to jestem historykiem.
No tak. Rozmawialiśmy chwilę o historii, a potem pyta mnie:
- A pani to... Całe życie ma zamiar w tych lodach pracować?
- Nie no, broń Boże. Dostałam się właśnie na SGH.
- O, proszę... Mój brat jest tam rektorem.

Zamilkłam na chwilę. Potem mi się przedstawił, okazało się, że pisze książki historyczne, organizuje wystawy itp. A ja kogoś takiego spotkałam na kebabie. Było to dla mnie niesamowite. I ciągle jest.


Kiedy któregoś dnia po prostu zgłodniałam, postanowiłam zajść do Cukierni, w której pracowałam, po jagodziankę. Wyszłam z bułką i usiadłam na ławce na przystanku. Koło mnie siedział starszy mężczyzna, koło siedemdziesiątki, może nawet osiemdziesiątki. Siedziałam w krótkich spodenkach, był niesamowity upał, było mi widać wielką czerwoną plamę na udzie - ugryzł mnie giez, a jestem uczulona i bardzo spuchłam.
- Ale coś panienkę ugryzło! - westchnął Starszy Pan.
- Ano ugryzło.
- Da panienka chłopakowi, to wycałuje i przejdzie.
- Wie pan, gdyby był, to może by pocałował i może by przeszło - zaśmiałam się. - Ale nie ma!
- Nie, nie wierzę, że taka panienka nie ma powodzenia! Gdybym był w jej wieku, to bym rwał!
Śmieję się cicho.
Opowiedział mi o operacji, jaką miał, wycinali mu nowotwór z policzka, dostał od słońca.
- Czym panienka jedzie?
- Czymkolwiek.
- To tak jak ja.
Wsiedliśmy razem w 111, rozmawiał ze mną całą drogę. Okazało się, że jest historykiem, pracował w Instytucie, a jego żona była radcą prawnym. Miał na imię Maciej, był przesympatyczny i przepoczciwy. Dużo mówił o swojej żonie, ale z tego, co zrozumiałam, już nie żyła. Cieszyłam się tą krótką rozmową, ale jednocześnie potem było mi strasznie smutno, że ten Pan Maciej został taki sam.
Potem miałam wrażenie, że spotkałam go raz na Gocławiu, przyglądał mi się i ja jemu, ale nie byłam pewna, więc się nie odezwałam, a on długo oglądał się za mną.


Ostatnio podjechałam rowerem pod Narodowy, czekałam na przyjaciółkę. Podszedł do mnie mężczyzna, 45 lat na oko, oko swoją drogą podbite, szwy na środku czoła, w ręku puszka piwa.
- Przepraszam, przepraszam - mówi do mnie - ale ja muszę się wygadać. Mogę?
Kiwnęłam ramionami w geście obojętności.
Opowiadał mi dlaczego Powiśle to właśnie Powiśle (bo to podobno ciekawa historia), o wierzeniach Słowian Zachodnich, Mieszku I i innych dziwnych rzeczach.
- Pan jest historykiem? - pytam w końcu.
- Niedoszłym, nie skończyłam studiów.

Zaczęłam śmiać się sama do siebie. Poproszę o kolejnego historyka...



A GDZIE WIARA W LUDZI?

- Poproszę trzy kulki loda - mówi bardzo ładna pani i uśmiecha się do mnie. Piątek, wrzesień, ładna pogoda. Mnóstwo ludzi.
- 10.50 zł.
Pani daje mi stówkę i 50 gr, ja jej wydaję 90 zł i zapominam zgarnąć stówy, więc Pani automatycznie chowa ją do portfela, czego nie widzę.
Przychodzi 3 godziny później i pyta czy nie brakuje nam stówy, bo ona chyba ma o jedną za dużo w portfelu i chyba przypadkiem mi jej w końcu nie dała.
Przy raporcie wychodzi, że faktycznie - nie dała. Zostawiła swój numer telefonu, jednak trudno się było do niej dodzwonić, pisała tylko smsy, że przyjdzie i odda. Miała przyjść w sobotę, nie przyszła.
Koleżanka mówi:
- No jasne, że nie przyszła, po co miałaby przyjść? Jest do przodu o 9 dych.
Jest mi głupio, strasznie się denerwuję. Pani pisze, że przyjdzie w niedzielę. Rano jej nie było, mija piętnasta, a jej nie ma. Może koleżanka miała rację...
I nagle z kolejki wyłania się jej uśmiechnięta twarz.
Przywróciła mi wiarę w ludzi i uczciwość.



KALEJDOSKOP

W te wakacje spotkałam masę różnych ludzi.
Niektórych z ciekawą osobowością, intrygującą historią, smutnym spojrzeniem, śmiesznymi skarpetkami, zabawnym głosem, wkurwiającym zachowaniem, miłym usposobieniem, nieprzeciętną inteligencją, zrzędzeniem w opór... Innych z roześmianą buzią, przepięknym uśmiechem, niezwykłą uczynnością, fałszywą dwulicowością, ze zmianą nastawienia, z radością z życia, cudownym makijażem, dziwnymi przyzwyczajeniami.
Przebrnęłam przez masę różnych ciekawych postaci, które wryły mi się w pamięć i na zawsze w niej pozostaną jako sentymentalne. Spotkałam chamów i spotkałam też osoby, które pomogły zaklimatyzować mi się w Warszawie - dzięki którym mogę powiedzieć: Całkiem fajna ta Saska Kępa. Całkiem miło minąć na ulicy twarze, które już się rozpoznaje, które, mimo braku zobowiązań, czasem odkrzykną Dzień dobry, lub obdarzą po prostu szczerym uśmiechem.
Może już nie czuję się tu tak obco i nieswojo, jak w czerwcu, może znajduję już tu powoli swoje miejsce. Może jest mi już tu całkiem dobrze, choć zupełnie inaczej?

Przez te trzy miesiące zdążyłam znienawidzić ludzkość i też ją pokochać. Nigdy nie generalizujcie - każdego traktujcie z osobna, każdy na to zasługuje i jest tego wart - uwierzcie. Wszystko okazuje się dopiero z czasem. A mamy go coraz mniej, coraz mniej potrafimy dostrzec. Głowa do góry, ludzie, zacznijcie zauważać innych tego samego gatunku.
JESTEŚMY TEGO WARCI, serio.


A w przyszły poniedziałek rusza seria #MojaMuzyka!
Mam nadzieję, że ktoś w końcu zacznie mnie czytać :'(


Buziaki!



środa, 20 sierpnia 2014

french time for nothing


francuska

piszę cię moimi neuronami
przepalają się powoli
ulegają cichym awariom
splotom zdarzeń, sytuacji
słonecznych

poranków mi brak
zawiłych spojrzeń
zostało mi czekać i siedzieć
patrzeć jak wiatr się bawi kolorowymi
parasolkami

przyjdź, usiądź 
rozmień mnie na drobne

o nic nie pytaj
20.08.2014



Jestem już stara.
Skończyłam 19 lat i jeszcze wszyscy mówią mi, że się postarzałam. 

Pracuję teraz nad jakimś dziwnym tworem, do końca wakacji muszę skończyć, bo tak sobie postanowiłam. 


/
Bawię się kluczami w dłoniach. Przyczepiony jest do nich breloczek z biedronką. Boże, to wszystko jest jakieś chore, gdzie ja jestem, co ja robię. Wylądowałam w jakimś, kurwa, Wrocławiu, z jakimś Kubą, który jest bratem jakiejś Blanki, z którą pracowałam ponad rok temu. To wszystko jest nielogiczne, oplecione jakąś tragedią, cuchnie strachem, pocę się na samą myśl, że otworzę te drzwi, potem jakąś kopertę, a w niej może być czerwona kartka i zginę. W co ona się ze mną bawi, ledwo się znamy, czasem jeździłyśmy razem 117 i nic więcej, zamieniałyśmy krótkie słowa w pracy i nic nas nie łączy. Czemu mnie chce opowiedzieć tę swoją głupią historię, czemu mnie wplątuje w jakieś dziwne sprawy, w jakieś dziwne życie, dlaczego ja padłam ofiarą jej psychopatycznej dysfunkcji. A może ona teraz siedzi w Tworkach i obserwuje mnie przez wszczepioną pod moją skórę kamerę? Śmieje się w głos, że sikam w majty przed drzwiami mieszkania nr 23 na ulicy Brzoskwiniowej we Wrocławiu.
/

Trzymajcie kciuki, bo sama nie wiem, co się stanie.


amelia stańczyk photography