Zastanawiałam
się, ile może być momentów krytycznych. Powinien być tylko jeden. Ale
perspektywa ta zmieniała się każdego dnia. Dochodziłam do punktu, w którym
moment krytyczny gonił kolejny moment krytyczny, powodując moją stopniową
dezintegrację. Dotarłam do stanu, którego nie umiałam nazwać ani racjonalnie
wytłumaczyć.
Wróciłam
normalnie do domu, ale nie umiałam sklecić ani jednej myśli. Czułam, jak moja
głowa robi się ciężka, a umysł – niejako zniewolony. Coś nie pozwalało moim
neuronom na żadną, zupełnie żadną, myśl. W czaszce kołatały mi tylko dźwięki
trzech piosenek na przemian, czasami nakładały się na siebie tworząc bełkot,
który stał się nie do zniesienia. Nie mogłam nic powiedzieć.
Burczało mi w brzuchu. Odłożyłam
torebkę i zdjęłam buty, zjadłam miskę moich ulubionych płatków. Wykonywałam te
czynności automatycznie, ale moja głowa dalej ze mną nie współpracowała. Umysł
oderwał się od ciała i zupełnie nie mogłam się w tym stanie odnaleźć.
Położyłam się. Teraz już wszystko
będzie dobrze, pomyślałam. Położysz się na chwilę i to przejdzie. Nie przeszło.
Godzinę leżałam bez ruchu. Słyszałam wszystko, co dzieje się wokół. Nie mogłam
dalej nic powiedzieć ani sklecić jednej, konkretnej myśli. Cały czas słyszałam
te trzy piosenki wymieszane ze sobą. Rozsadzało mi to mózg. Nie umiem określić,
co wtedy się działo. Choć każdym swoim zmysłem odczuwałam rzeczywistość, nie
czułam się jej częścią. Jakby to wszystko pozostało poza mną. Jakbym sama
pozostała poza sobą. Jakby nie było mnie w sobie. Jakbym na chwilę zupełnie
przestała istnieć.
I nie wiedziałam, jak się z tym
czuć. Co tak właściwie czuję. Przeciążenie odebrało mi możliwość zwykłego,
prostego ocenienia jestestwa. Próbowałam się diagnozować. Może to stres. A może
depresja. Może po prostu pogubiłaś się w życiu, to się zdarza.
Nigdy nie czułam się bardziej
samotna.
Emocje mieszały mi się, a przy
okazji mieszały mnie z błotem. Prawie słyszałam, jak krzyczą do mnie różne,
nieprzyjemne epitety. Jesteś okropna. Tworzysz sobie problemy, a my musimy
sobie z nimi radzić. Zbuntowały się. Walczyły ze sobą i ze mną. Zbudowały w
mojej głowie mur nie do przejścia. Mur, który nie dopuszczał żadnych myśli.
Mur, który nie dopuszczał żadnych, nawet najbardziej racjonalnych wytłumaczeń.
One nie chciały wytłumaczeń. Chciały tylko dopchnąć mnie na dno. Odsunąć się
ode mnie. Bardzo szybko przestałam je odróżniać. Zaczęły mi się mieszać. Trochę
jak ludzie, których długo nie widzimy i od których się odzwyczajamy. Mylimy ich
imiona i nazwiska, pamiętamy ich po kolorze włosów albo dziwnej bluzce. Tak i
mi sprawiały kłopoty moje uczucia. Uczucia, które postanowiły odwrócić się ode
mnie, zamknąć się na jakiekolwiek połączenie. Do których nie mogłam się
dodzwonić, chociaż desperacko próbowałam to robić bez końca. Telefon milkł, a
we mnie nawet nie budował się smutek.
Ten stan zdiagnozowałam u siebie
już jakiś czas temu, ale nigdy nie był tak silny jak tego wieczora. Miałam
nadzieję, że to tylko wymysły. Ale czy to by było dobre? Mieć takie wymysły?
Chciałam tylko położyć się spać.
Zamknąć oczy i nic nie czuć. Żadnego zapachu, smaku. Nie słyszeć żadnego
dźwięku. Pod uchem rozpoznawać tylko przyjemnie zimny dotyk poduszki. Nie było
we mnie ekscytacji na kolejny dzień. To zaczęło budzić we mnie obawy. Zawsze
umiałam się cieszyć chociażby z zapachu powietrza. Jutro przyjdzie, ale będzie
takie samo albo gorsze. Znowu poczuję każdą kość i każdy mięsień. I każdy swój
atom. Te małe istotki zrobiły sobie w moim ciele rewolucję. Postanowiły
zjednoczyć się w dziwne, małe grupy, każda o innych poglądach na dane sytuacje,
każda z propozycją innego wyjścia. Każda chciała czegoś innego. Doprowadzają
mnie do szału.
Część z nich chce zniknąć, więc
próbują wymknąć się z mojej budowli każdą możliwą drogą ewakuacyjną.
Najczęściej wybierają łzy. To chyba najsmutniejsza postać unicestwienia. Część
z nich chce zostać ze mną, ale dając o sobie znać. Więc wiercą się w lędźwiach
i wtedy nie mogę usiedzieć. Ustać. Uleżeć. Jeszcze inna część łaskocze mnie,
kiedy próbuję się skupić. Inne uciekają w pojedynczym popłochu. Gonią siebie
nawzajem po przestrzeniach neuroprzekaźników.
Nie wiem, co się dzieje.
Proszę, przestańcie.