poniedziałek, 29 kwietnia 2013

getto


Marek Hłasko zadał kiedyś bardzo istotne pytanie: "Nie wiem - po co żyję, jeśli nie kocham nikogo?"
Po co to wszystko?
Cały ten teatr stu aktorów i nas, bezbronnych kukiełek, którymi nieustannie ktoś musi kierować.
Podnoszą za nas ręce, odpowiadają za nas na pytania, ba! Nawet kochają - za nas!
Podobno człowiek bez miłości jest "jak cymbał brzmiący lub jak miedź brzęcząca" - podobno człowiek bez miłości jest NICZYM, nikim.

Był sobie Pan Edward, niejaki Stachura, co to był nieziemsko smutnym człowiekiem i z tego, co mi wiadomo, sam skończył swój bierny, mierny żywot.
Cóż z nim?
"A kiedy ona cię kochać przes­ta­nie, zo­baczysz noc w środ­ku dnia, czar­ne niebo za­miast gwiazd, zo­baczysz wszys­tko to sa­mo, co ja."

Wszyscy chcemy kochać, a ludzie zabijają się z miłości. Skaczą z mostów, bo ktoś nie kocha ich tak mocno, jakby chcieli. Topią się, wieszają w piwnicach, jakby to miało nadać sens ich cierpieniu, jakby miało być przestrogą - "nie kochaj, bo skończysz jak ja". Może faktycznie nie warto kochać? Bo co to, cholera, właściwie znaczy? Pierdolone "kocham", ko-cham. Już kiedyś próbowałam to rozgryźć. W rosyjskim "kocham" i "lubić" to jedno słowo - i może faktycznie, na Boga, to jest to samo! O ile łatwiej powiedzieć: lubię cię, a znaczy to, że lubię z tobą przebywać, rozmawiać, lubię twój uśmiech i twoje żarty, lubię kiedy się śmiejesz i opowiadasz mi historie ze swojego życia, lubię, kiedy siedzisz koło mnie i mam się o kogo oprzeć, kiedy jestem zmęczona. Kocham cię, to znaczy przecież dokładnie to samo... Tylko co? Tylko lubię cię bardziej? Bo może jesteś jedyną osobą, której nie boję się spojrzeć w oczy, jedyną osobą, którą mogę przytulać bez końca i nawet za milion pierwszym twoim dotykiem przejdą mnie dreszcze. Jeśli kogoś lubię, mogę z nim jechać na rowerze w deszcz i mówić, że to uwielbiam, a kiedy kogoś kocham to nie chcę, żeby ta przejażdżka się kończyła. I wtedy, kiedy próbuję zasnąć, szarpię za zasłonkę i widzę za oknem księżyc i przypomina mi się, że okno twojej sypialni wychodzi na dokładnie tę samą stronę i zawsze księżyc świeci ci prosto w oczy, kiedy zasypiasz.

I ja wiem, że cię kocham: ko-cham, przez K, O, C, H, A i M. I czy nie wystarczy, żebym tylko ja o tym wiedziała?
Po co ktoś jeszcze, po co nawet ty masz o tym wiedzieć? Czasem lepiej żyć w niewiedzy, wtedy wszystko jakoś lepiej się układa. Ręce szybciej łapią ciepło i nie zastanawiam się, co powiedzieć. Czy w ogóle coś mówić...

Myśmy się strasznie przyzwyczaili do tego, że jesteśmy kochani... Bo kocha nas mama, tata, wujek czy tam jeszcze kto. I kiedy nie mamy właśnie tego kogoś, kto kochałby nas trochę inaczej, wpadamy w panikę. Zaczyna nam przeszkadzać samotność.
Ah, a potem ten błogi stan apatii, kiedy budzisz się i nie masz nawet siły, żeby wstać i coś zjeść. I nie jesz, bo po co, skoro nikt mnie nie kocha?
A potem... Potem się okazuje, że to bzdura, tylko po prostu nie chciałeś zauważyć, że ktoś może pokochać takiego potwora, jakim jesteś lub jakim się stałeś.
Ja czasem tego nie akceptuję, bo po prostu chyba... Nie zasługuję na to. Żeby ktoś...

William Shakespeare, ten sam facet, który napisał Romeo i Julię - ten tekst o bezgranicznej miłości, mówi tak:
"Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać. Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić. Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać. Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że kochasz mnie.''

Tak, niby chcemy kochać, a z drugiej strony boimy się miłości. I chyba tylko dlatego, że boimy się o swoje dupy. Tak, trzeba to głośno powiedzieć! Ktoś nas skrzywdził i już nie chcemy kochać, bo nam się nie spodobało za pierwszym czy trzydziestym pierwszym razem... Gdybyśmy w życiu mieli władzę wybierać tylko to, co nas nie krzywdzi... A my, tym brakiem miłości, krzywdzimy siebie z dnia na dzień coraz bardziej.
Egoiści, ego-ego-egoiści, pokolenie E, pokolenie E-goistów.
No tak, tak to należy odbierać. Nie chcemy kochać, bo miłość to nie-egoizm, a po co wyzbywać się tego, co tak świetnie nas "ochrania" ?...


Nie wiem, co ty sądzisz o miłości, ale jestem pewna, że tylko zakochany człowiek budzi się rano szczęśliwy. I wszyscy za taki chociażby jeden, jedyny ranek, dalibyśmy poucinać sobie ręce i nogi. Żeby tylko choć przez chwilę poczuć... Właściwie, żeby przez chwilę nic nie czuć. Żeby nie czuć nic złego. Chociaż na sekundę.

/Wciąż pamiętam, kiedy odsłaniałam zasłony majowego poranka i krzyczałam głośno, że taki piękny dzisiaj dzień.../


MOJE GETTO

Płonę nadzieją, że nie zasnę,
nie spoczną nogi i nie ugnie się twarz.
W błaganiu o pomoc,
wiję się bezradnie:
dokąd pójść? jak zawsze
mam zwinięte bilety w kieszeni.
Co z tego? Podłoga, sufit
- dziś wszystko mi jedno
gdzie położę się i gdzie odejdę.
Zaklinam oczy czarownic z bajek,
ich świat to moje koszmary
i nic poza tym.
Nic mnie nie obchodzi,
nie pytam co dalej,
nie ma odpowiedzi bez znaków zapytania.
Robię zamęt, niknę i przenikam ściany,
witraże rozstępują się na dźwięk
kruchych oddechów.
Miałam nadzieję, że spocznę,
że przygryzę wargi, otworzę powieki
kiedy już będzie po cudownej apokalipsie.
Koniec serii pierwszej,
rozdziału o księżniczce w szmacie,
cichym spojrzeniu z Alei Samotności.
Karmazynowo krążą wokół mnie gołębie
i gubię się, potykam i tracę
życie na otwockich chodnikach.
Gdzieś pod spodem jest Hades,
czuję zapach Styksu po deszczu
i płynę tam, płynę, ile tylko mam sił.
Pragniesz kochać, chcesz budzić się czyjaś,
zakładasz czerwoną sukienkę
i nakładasz makijaż.
Po co to wszystko?
Napijmy się wódki za niespełnione marzenia,
za cele, które przerosły możliwości.
Mogę upaść, ale nigdy się nie dam,
nigdy, przenigdy nie umrę z miłości.

alyouidiot, 29.04.13



Zu­pełnie inaczej jest, jeżeli masz ko­goś, kto cię kocha. To ci da­je setkę po­wodów, aby żyć. Ja ich nie mam. 
- Jonathan Caroll.


niedziela, 14 kwietnia 2013

wings wouldn't help you

W półmroku półgwiazdy
Zapaliły się na półniebiosach.
Nękani półstrachem,
Półludzie, niczym gwoździe,
Zastygli na ugiętych nogach.

Moskwa, 1992, Dmitrij Strelnikoff

***

- Jakie jest twoje marzenie? - zapytał odrywając mnie od lektury Sołżenicyna. Siedziałam wtedy na parapecie patrząc się to na małe literki książki, to na otchłań za oknem, która pożerała mnie z każdym moim oddechem.
- Moje marzenie?
- Tak, marzenie twoje - wymamrotał i zdawało mi się, że przez chwilę ujrzałam na jego twarzy uśmiech. Taki szybki, trwający może ułamek sekundy, jednak - uśmiech. Trudno jest się uśmiechać w takim miejscu.
- Chciałabym, żeby ktoś mnie pokochał. Tak wiesz, już na zawsze. Bez strachu, że zostanę porzucona z dnia na dzień, bez obawy, że jakaś kobieta okaże się ode mnie ładniejsza czy lepsza. Chciałabym, żeby ktoś przy mnie był w najbardziej błahych trudnościach, żebym miała z kim upiec ciasto i miała z kim go potem zjeść. Chciałabym kogoś, kto chodziłby ze mną na spacery w deszczu i jeździł na przejażdżki rowerowe w upalne dni. Chciałabym już pokochać tak raz na zawsze i sama bym chciała zostać tak pokochana.
Po skończeniu swojego wywodu spojrzałam na niego, a on przyglądał się z uwagą huśtawce stojącej tuż za oknem.
- A ty, jakie masz marzenie? - zapytałam widząc, że mój rozmówca nie jest skory do samowolnego podjęcia konwersacji.
- Chciałbym przelecieć Madonnę - powiedział krótko i stanowczo. Zaśmiałam się, on sam się uśmiechnął.
- A tak serio?
- Nie no, serio bym ją chciał przelecieć.

***

Siedliśmy w kółku, tak jak to się robi na spotkaniach AA. Długo zastanawiałam się, dlaczego kazali mi przyjść tutaj, a nie właśnie zapisać się do głupiego AA.
Pani Doktor, jakaś taka sztywna, pewna siebie brunetka, w ładnej spódnicy i przepięknych szpilkach, siadła na niebieskim fotelu. Jej biała bluzka zlewała się z białym lekarskim kiltem. My wszyscy usiedliśmy posłusznie na zwykłych drewnianych krzesłach i patrzyliśmy się na siebie chwilę w milczeniu.
Pani coś tam potrajkotała, jakoś to wszystko ładnie zaczęła i postanowiła mnie przemaglować.
- W karcie zapisane mam "czuje się winna za całe zło na świecie" - zwróciła się do mnie - Czy to wystarczający powód, żeby próbować się zabić?
- Jak zwykle. Ja o Stasiu, wszyscy o Jasiu - warknęłam - Wciąż powtarzam: nie chciałam się zabić.
(Nie mogę zrozumieć, że nikt mi w to nie wierzy).
- Więc po co było to wszystko?
- Chciałam na chwilę nic nie czuć, okej? Zobaczyć, jak to jest, nic nie czuć. Uwolnić się od tego.
- Od czego? Poczucia winy? Nie możesz winić się za wszystko, co na tym świecie jest złe.
- I widzi pani, tu jest nasz błąd. Bo myśmy wszyscy powinni się za to winić. Bo to, jak wygląda świat, zależy od nas. A jeśli jest tak zły i podły, to jest to właśnie nasza wina. Nie tylko moja, pani też. A wie pani dlaczego? Bo nic, zupełnie nic a nic z tym nie robimy. Zostawiamy to innym ludziom, może bardziej kompetentnym, może bardziej wartościowym, kiedy losy świata zależą od każdej pary rąk, a nie tylko od tych "najlepszych". Co to za szufladkowanie? Jeśli nikt nie czuje się odpowiedzialny za świat, to co to za świat...?

***

W ten wieczór położyłam się wcześniej, około dwudziestej pierwszej już spałam w swoim ciasnym, izolowanym pokoju. Z jakiegoś powodu uważali mnie za niebezpieczną dla otoczenia, choć ja sądzę, że po prostu mieli dużo wolnych pokoi.
Ze snu wybudził mnie szybki oddech nad moim uchem. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to przesłyszenie, że po prostu już tu wariuję. Trafiłam tu z samotności, a oni wepchnęli mnie w jeszcze głębszą solitude. Odwróciłam lekko głowę i ujrzałam Michała, który sterczał nad moim łóżkiem. Zanim zdążyłam wrzasnąć, zasłonił mi usta i powiedział cicho:
- Nie rób hałasu, przecież nic ci nie zrobię.
- Jak tu wlazłeś? - zapytałam złowrogim szeptem.
- Mam wtyki u tego stróża, co jest dziś na zmianie. Wiem, że zdradza żonę i mi pozwala na wszystko. Wrabiam go, że niby mam jakieś dowody, a tak naprawdę usłyszałem tylko przypadkiem jego rozmowę telefoniczną.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu i zdążyłam się uspokoić; wyjść z niejakiego szoku, którego zaznałam.
- Pytałaś, jakie jest moje marzenie.
- Przelecieć Madonnę - odparłam krótko.
Uśmiechnął się cicho prychając.
- Zamieszkać w kimś. Tak wiesz, na zawsze.
Uśmiechnęłam się w tej ciemności, którą oświetlał jedynie księżyc wpadający wprost do mojej ciasnej klitki przez małe, zakracone okienko.
- Wiem - szepnęłam - Na zawsze.

***

Długi czas zastanawiałam się, jak to możliwe, że trafiłam do tego miejsca tuż przed swoimi 18. urodzinami i spotkałam tak wielu młodych ludzi, którzy postanowili z jakiegoś powodu zniszczyć sobie życie. Michała uznali za nienormalnego tak jak mnie; że niby chciał się zabić, bo specjalnie przedawkował. Antek miał schizofrenię, choć nigdy nie widziałam go w akcji, ale z jakiegoś powodu jednak tu trafił. Grzesiek w zaufaniu zdradził mi plotkę, że podobno Antek chciał zabić matkę siekierą. Nie wydaje mi się, żeby to była prawda, bo ostatnio widziałam, jak rozmawiał z pszczołą; mówił do niej: "widzisz, Maja, niedługo umrzesz, a ja nie mogę ci pomóc". Grzesiek z kolei miał manię prześladowczą i może dlatego uczepił się tak tego biednego Antka. Na domiar złego, lekarze postanowili ich umieścić w jednym pokoju, tłumacząc, że to pomoże Grześkowi przekonać się, że Antek wcale go nie chce zabić tą samą siekierą, którą podobno chciał zabić swoją matkę.
Ania była anorektyczką, siedziała często sama na stołówce, zostawała tam jako ostatnia, kiedy wszyscy już zjedli. Była przeraźliwie chuda, miała tak wyraźne kości policzkowe, że można było niemal włożyć pod nie palec, tak samo zresztą, jak pod jej żebra. Wciąż uważała, że jest za gruba.
Lilka z kolei była bulimiczką i strasznie nie lubiła Anki, bo twierdziła, że Anka jest tak idealnie chuda, że po prostu nie może jej lubić! Mnie lubiła i żaliła mi się czasem, bo, jak to powiedziała; "jesteś tak gruba, że nie będziesz konkurencyjna na rynku modelek". Tak właśnie mi powiedziała; mi, która oficjalnie ma 5 kg niedowagi...
Marcin z kolei cierpiał na tzw. "rozdwojenie jaźni". Długo z tym żył w domu, jednak potem jego jedna część próbowała zgwałcić własną siostrę, więc wysłali go tutaj. Jego dobra strona wybitnie gra na pianinie i czasem mnie nawet uczy, jednak jeśli się zdenerwuje, szybko przełącza się na Petera. Peter mówi w języku hiszpańskim i nikt nie umiał go zrozumieć, dlatego sprowadzili specjalnie dla niego psychiatrę, który mówi przy okazji po hiszpańsku... Jego wrodzony hiszpański temperament uderzył mnie nawet raz w twarz tylko za to, że stałam obok akurat w momencie jego magicznego "przełączenia".

Stali się moją rodziną, do której co jakiś czas ktoś dochodził i z której ktoś odchodził. Jednak w końcowym rozrachunku zostawaliśmy zawsze ci sami - my.

***

Kiedy trafiłam tam pierwszego dnia i usłyszałam tę słynną diagnozę, z którą tylko ja się nie zgadzam: depresja, Michał siedział na tej śmiesznej huśtawce przed budynkiem.
- Cześć depresja - przywitał mnie wtedy, a ja nawet nie zdążyłam zapytać, skąd wie o mojej "chorobie", bo powiedział szybko: Przeczytałem twoją kartę.
Usiadłam koło niego, zaczął padać deszcz, a stróż - wtedy mi nieznajomy, teraz Karol - krzyknął: "Wracać do środka!"
Michał spojrzał na mnie i powiedział:
- Kiedy tu trafiłem dwa tygodnie temu, Anka odezwała się do mnie pierwsza. Zapytała, na co choruję - odparłem, że ponoć mam depresję. A ona powiedziała: "Podobno depresja to nic innego, jak bezdomność. Na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać".
Wstał i wszedł do środka, zostawiając mnie z cytatem, który kilka lat wcześniej usłyszałam z ust najlepszej przyjaciółki.


/episode 1 Bezdomni, season 1, Ten uśmiech



Zapragnęłam pozytywistycznego pisania w odcinkach... :D
Cóż, mówiłam, że wiosna przyjdzie i nie myliłam się! Piękne powietrze, czasem tak przyjemnie nasycone zapachem deszczu! W końcu! Nawet już pierwszą burzę mamy za sobą. To wszystko dobre znaki! Wszystko zmierza w dobrym kierunku...