niedziela, 14 kwietnia 2013

wings wouldn't help you

W półmroku półgwiazdy
Zapaliły się na półniebiosach.
Nękani półstrachem,
Półludzie, niczym gwoździe,
Zastygli na ugiętych nogach.

Moskwa, 1992, Dmitrij Strelnikoff

***

- Jakie jest twoje marzenie? - zapytał odrywając mnie od lektury Sołżenicyna. Siedziałam wtedy na parapecie patrząc się to na małe literki książki, to na otchłań za oknem, która pożerała mnie z każdym moim oddechem.
- Moje marzenie?
- Tak, marzenie twoje - wymamrotał i zdawało mi się, że przez chwilę ujrzałam na jego twarzy uśmiech. Taki szybki, trwający może ułamek sekundy, jednak - uśmiech. Trudno jest się uśmiechać w takim miejscu.
- Chciałabym, żeby ktoś mnie pokochał. Tak wiesz, już na zawsze. Bez strachu, że zostanę porzucona z dnia na dzień, bez obawy, że jakaś kobieta okaże się ode mnie ładniejsza czy lepsza. Chciałabym, żeby ktoś przy mnie był w najbardziej błahych trudnościach, żebym miała z kim upiec ciasto i miała z kim go potem zjeść. Chciałabym kogoś, kto chodziłby ze mną na spacery w deszczu i jeździł na przejażdżki rowerowe w upalne dni. Chciałabym już pokochać tak raz na zawsze i sama bym chciała zostać tak pokochana.
Po skończeniu swojego wywodu spojrzałam na niego, a on przyglądał się z uwagą huśtawce stojącej tuż za oknem.
- A ty, jakie masz marzenie? - zapytałam widząc, że mój rozmówca nie jest skory do samowolnego podjęcia konwersacji.
- Chciałbym przelecieć Madonnę - powiedział krótko i stanowczo. Zaśmiałam się, on sam się uśmiechnął.
- A tak serio?
- Nie no, serio bym ją chciał przelecieć.

***

Siedliśmy w kółku, tak jak to się robi na spotkaniach AA. Długo zastanawiałam się, dlaczego kazali mi przyjść tutaj, a nie właśnie zapisać się do głupiego AA.
Pani Doktor, jakaś taka sztywna, pewna siebie brunetka, w ładnej spódnicy i przepięknych szpilkach, siadła na niebieskim fotelu. Jej biała bluzka zlewała się z białym lekarskim kiltem. My wszyscy usiedliśmy posłusznie na zwykłych drewnianych krzesłach i patrzyliśmy się na siebie chwilę w milczeniu.
Pani coś tam potrajkotała, jakoś to wszystko ładnie zaczęła i postanowiła mnie przemaglować.
- W karcie zapisane mam "czuje się winna za całe zło na świecie" - zwróciła się do mnie - Czy to wystarczający powód, żeby próbować się zabić?
- Jak zwykle. Ja o Stasiu, wszyscy o Jasiu - warknęłam - Wciąż powtarzam: nie chciałam się zabić.
(Nie mogę zrozumieć, że nikt mi w to nie wierzy).
- Więc po co było to wszystko?
- Chciałam na chwilę nic nie czuć, okej? Zobaczyć, jak to jest, nic nie czuć. Uwolnić się od tego.
- Od czego? Poczucia winy? Nie możesz winić się za wszystko, co na tym świecie jest złe.
- I widzi pani, tu jest nasz błąd. Bo myśmy wszyscy powinni się za to winić. Bo to, jak wygląda świat, zależy od nas. A jeśli jest tak zły i podły, to jest to właśnie nasza wina. Nie tylko moja, pani też. A wie pani dlaczego? Bo nic, zupełnie nic a nic z tym nie robimy. Zostawiamy to innym ludziom, może bardziej kompetentnym, może bardziej wartościowym, kiedy losy świata zależą od każdej pary rąk, a nie tylko od tych "najlepszych". Co to za szufladkowanie? Jeśli nikt nie czuje się odpowiedzialny za świat, to co to za świat...?

***

W ten wieczór położyłam się wcześniej, około dwudziestej pierwszej już spałam w swoim ciasnym, izolowanym pokoju. Z jakiegoś powodu uważali mnie za niebezpieczną dla otoczenia, choć ja sądzę, że po prostu mieli dużo wolnych pokoi.
Ze snu wybudził mnie szybki oddech nad moim uchem. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to przesłyszenie, że po prostu już tu wariuję. Trafiłam tu z samotności, a oni wepchnęli mnie w jeszcze głębszą solitude. Odwróciłam lekko głowę i ujrzałam Michała, który sterczał nad moim łóżkiem. Zanim zdążyłam wrzasnąć, zasłonił mi usta i powiedział cicho:
- Nie rób hałasu, przecież nic ci nie zrobię.
- Jak tu wlazłeś? - zapytałam złowrogim szeptem.
- Mam wtyki u tego stróża, co jest dziś na zmianie. Wiem, że zdradza żonę i mi pozwala na wszystko. Wrabiam go, że niby mam jakieś dowody, a tak naprawdę usłyszałem tylko przypadkiem jego rozmowę telefoniczną.
Chwilę siedzieliśmy w milczeniu i zdążyłam się uspokoić; wyjść z niejakiego szoku, którego zaznałam.
- Pytałaś, jakie jest moje marzenie.
- Przelecieć Madonnę - odparłam krótko.
Uśmiechnął się cicho prychając.
- Zamieszkać w kimś. Tak wiesz, na zawsze.
Uśmiechnęłam się w tej ciemności, którą oświetlał jedynie księżyc wpadający wprost do mojej ciasnej klitki przez małe, zakracone okienko.
- Wiem - szepnęłam - Na zawsze.

***

Długi czas zastanawiałam się, jak to możliwe, że trafiłam do tego miejsca tuż przed swoimi 18. urodzinami i spotkałam tak wielu młodych ludzi, którzy postanowili z jakiegoś powodu zniszczyć sobie życie. Michała uznali za nienormalnego tak jak mnie; że niby chciał się zabić, bo specjalnie przedawkował. Antek miał schizofrenię, choć nigdy nie widziałam go w akcji, ale z jakiegoś powodu jednak tu trafił. Grzesiek w zaufaniu zdradził mi plotkę, że podobno Antek chciał zabić matkę siekierą. Nie wydaje mi się, żeby to była prawda, bo ostatnio widziałam, jak rozmawiał z pszczołą; mówił do niej: "widzisz, Maja, niedługo umrzesz, a ja nie mogę ci pomóc". Grzesiek z kolei miał manię prześladowczą i może dlatego uczepił się tak tego biednego Antka. Na domiar złego, lekarze postanowili ich umieścić w jednym pokoju, tłumacząc, że to pomoże Grześkowi przekonać się, że Antek wcale go nie chce zabić tą samą siekierą, którą podobno chciał zabić swoją matkę.
Ania była anorektyczką, siedziała często sama na stołówce, zostawała tam jako ostatnia, kiedy wszyscy już zjedli. Była przeraźliwie chuda, miała tak wyraźne kości policzkowe, że można było niemal włożyć pod nie palec, tak samo zresztą, jak pod jej żebra. Wciąż uważała, że jest za gruba.
Lilka z kolei była bulimiczką i strasznie nie lubiła Anki, bo twierdziła, że Anka jest tak idealnie chuda, że po prostu nie może jej lubić! Mnie lubiła i żaliła mi się czasem, bo, jak to powiedziała; "jesteś tak gruba, że nie będziesz konkurencyjna na rynku modelek". Tak właśnie mi powiedziała; mi, która oficjalnie ma 5 kg niedowagi...
Marcin z kolei cierpiał na tzw. "rozdwojenie jaźni". Długo z tym żył w domu, jednak potem jego jedna część próbowała zgwałcić własną siostrę, więc wysłali go tutaj. Jego dobra strona wybitnie gra na pianinie i czasem mnie nawet uczy, jednak jeśli się zdenerwuje, szybko przełącza się na Petera. Peter mówi w języku hiszpańskim i nikt nie umiał go zrozumieć, dlatego sprowadzili specjalnie dla niego psychiatrę, który mówi przy okazji po hiszpańsku... Jego wrodzony hiszpański temperament uderzył mnie nawet raz w twarz tylko za to, że stałam obok akurat w momencie jego magicznego "przełączenia".

Stali się moją rodziną, do której co jakiś czas ktoś dochodził i z której ktoś odchodził. Jednak w końcowym rozrachunku zostawaliśmy zawsze ci sami - my.

***

Kiedy trafiłam tam pierwszego dnia i usłyszałam tę słynną diagnozę, z którą tylko ja się nie zgadzam: depresja, Michał siedział na tej śmiesznej huśtawce przed budynkiem.
- Cześć depresja - przywitał mnie wtedy, a ja nawet nie zdążyłam zapytać, skąd wie o mojej "chorobie", bo powiedział szybko: Przeczytałem twoją kartę.
Usiadłam koło niego, zaczął padać deszcz, a stróż - wtedy mi nieznajomy, teraz Karol - krzyknął: "Wracać do środka!"
Michał spojrzał na mnie i powiedział:
- Kiedy tu trafiłem dwa tygodnie temu, Anka odezwała się do mnie pierwsza. Zapytała, na co choruję - odparłem, że ponoć mam depresję. A ona powiedziała: "Podobno depresja to nic innego, jak bezdomność. Na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać".
Wstał i wszedł do środka, zostawiając mnie z cytatem, który kilka lat wcześniej usłyszałam z ust najlepszej przyjaciółki.


/episode 1 Bezdomni, season 1, Ten uśmiech



Zapragnęłam pozytywistycznego pisania w odcinkach... :D
Cóż, mówiłam, że wiosna przyjdzie i nie myliłam się! Piękne powietrze, czasem tak przyjemnie nasycone zapachem deszczu! W końcu! Nawet już pierwszą burzę mamy za sobą. To wszystko dobre znaki! Wszystko zmierza w dobrym kierunku...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz