piątek, 22 marca 2013

let the rain wash away all the pain of yesterday

ona ma p.

puk puk kto tam
ja, płuczę się
robię pranie,
dzisiaj jest poniedziałek

pralka bęc, pralka bum
tłoczy się toczy i pędzi na mnie
flesz błysku nagłych zdarzeń,
ciche smutne pochmurne zagranie

zgranie ogranie, mam manię
ha, rym, ha, w twarz
śmieję się głośno,
jak tylko się da...

tetmajer w mojej głowie
maluje pastelowe
półcienie i mgły na zaschniętych ustach
prababek, prapra

wciąż piorę i robię i dwoję się i troję
i w kole, w bębnie stukam i hukam
nikt nie słyszy, że wołam
szum fal, odpoczynek wśród miejskich wyprzedaży

odbiera nam twarze; odbiera telefony
i ludzie gonią i uronią czasem jakąś kroplę czy dwie,
jakie ma to znaczenie, jaki sens i którą bajkę
mam opowiadać swoim córkom?

czy przeżyję; łapię się za moją piękną szyję
i dziergam nawlekam i zwlekają ludzie
bo choć tonę to całkiem mi wygodnie
siedzieć samej, trochę dalej i trochę mniej zwyczajnie;
trochę mniej okrutnie...

staję się jedynie prymitywnym włóknem.

[alyouidiot, 22.03.2013]


Tak to jest, człowiek od tygodnia dusi w sobie tyle spraw, że chce je wypisać i pisze jakieś gnioty. Potem siada i w 5 minut pisze jakiś dziwny stwór. Może chociaż on wie, o co mi w ogóle chodzi.

Tracę wszystko. Motywację, czas, radość. Naturalna kolej rzeczy, mówią. 
Jakbym słuchała tak ludzi, to nic by ze mnie nie zostało.
I wiecie co, powiem wam, że nie można być tak podatnym na wpływy innych ludzi czy środowiska. Trzeba mieć swoje zdanie, znać swój charakter i swoją osobowość. Tak, żebyście sami potrafili się określić, a nie żeby ludzie w kółko was w tym wyręczali.

Przeraża mnie to wszystko. Budzę się i nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, co się dzieje. I niczego, niczego, niczego nie jestem pewna. Nawet nie za bardzo wierzę w to, że jest 22 marca. Ani w to, że dzisiaj jest piątek. W ogóle już mi się przestaje chcieć...


Ale wiosna przyjdzie, na pewno!! ;)


Dead Poets Society
A ty, wiesz po co żyjesz? ;) Jakie jest to twoje cholerne przeznaczenie, w które nikt już nie wierzy?
 

niedziela, 10 marca 2013

моя Польша



Siedzi przy mnie i patrzy jak na kretynkę.
- Nie patrz tak na mnie, każdemu się zdarza. Ludzie narzekają, że żyją, a ja przynajmniej mam teraz na co narzekać, że umieram! O! Zachciało mi się, haha. Umierać.
Patrzy jeszcze większymi oczami.
- A tyle jeszcze chciałam zrobić, nie? Lekarze mówili "nie, nie, nic pani nie jest", zrobili tysiąc badań i odesłali mnie do domu, a któregoś dnia puka do drzwi jakiś młody facet i oznajmia "jestem młodym lekarzem, zauważyłem na pani zdjęciach coś niepokojącego, chcę panią dokładnie zbadać". Telepie mnie przez pół miasta i uziemia w szpitalu, a po dwóch dniach stwierdza, że "bardzo mu przykro, ale znalazł komórki nowotworowe". I co teraz? Kląć mi się chce, ale nawet teraz tego nie potrafię zrobić. Ta jędza z psychologii powtarzała mi codziennie "daj upust swoim emocjom", ale kurczę, jakim emocjom? Toż to mną nawet nie wstrząsnęło. Siedziałam tylko i patrzyłam na ściany, bo doktor P. miał w swoim gabinecie ładnie dobrane kolory, zupełnie odebrane szpitalnemu urokowi. Co więcej, na ścianach miał takie fajne wiszące żabki i pomyślałam sobie wtedy "o, doktor P. pewnie lubi żabki".
- I co, lubi? - pyta.
- Ano, on mi trajkotał o tej chorobie, co to niby jakaś super wyjątkowa i patrzy na mnie nagle i pyta "ma pani jakieś pytania?" a ja mu na to wtedy "lubi pan żabki?". Nigdy się nie uśmiechał i wtedy jakoś też się nie uśmiechnął, oczy mu tylko błyszczały, kiedy wspominał, jaka to wyjątkowa ja jestem, bo przecież taki rzadki rodzaj nowotworu w sobie mieć, to niesłychane! Odparłam mu wtedy, że ja to w ogóle wyjątkowa jestem, ale tej swojej wyjątkowości w ten sposób ściśle nowotworowy nigdy jakoś nie miałam ambicji przejawiać.
Szkoda mu się chyba mnie zrobiło, bo machnął ręką i wyjść mi kazał, a widziałam przecież, że zanosi mu się na płacz. Tylko do końca nie wiedziałam wtedy, czy on płacze dlatego, że ja wcale dumna z tego nowotworu nie jestem, czy dlatego, że go w ogóle mam.

***


- Człowiek wstaje rano i tylko tyle dostaje - szepnąłem wkurzony, kiedy spojrzałem na stół, a tam stało tylko mleko i ciastko. No i kartka.
"Nie miałam czasu zrobić nic więcej, wszystko jest w lodówce".
- Kochająca mama, pomyślałem.
Zawsze mówiła, że mnie kocha i jestem jej jedyną pociechą. Wtedy, kiedy zostawiała ojca, też tak mówiła. Zostawiła go na pastwę losu ze swoim alkoholizmem i tyle go było. Więcej go nie zobaczyłem i nie wiem, czy żal mieć do niej czy do niego, czy może do ich obydwojga. Poszedłem do liceum i w dupie to już miałem. Nowi koledzy, koleżanki, jakiś świat inny, nowy, wszystko takie lepsze się wydawało.
Potem się okazało, że wszystko, co stare - odeszło. A to, co było nowe, okazało się strasznie nietrwałe.
Przyjaźnie gimnazjalne, które zdawały się być wiecznie, skończyły się w zasadzie w momencie przekroczenia progu nowej szkoły. Nie wiem, czy to kwestia kraju i ludzi w nim, czy wszędzie jest tak samo, ale mi się przytrafiło to właśnie tu, w Polsce.

***

- Różowa czy niebieska? - trzyma dwie sukienki w ręku i macha to jedną, to drugą. Najpierw przykłada do siebie różową i gryzie się to z jej brązowymi włosami, a potem niebieską i gryzie się ona z jej przeraźliwie zielonymi oczami.
- Żadna - mówię szczerze i zaraz zostaję ostro zgromiony wzrokiem.
- To ja już nie mam pomysłu.
- Zielona byłaby ładna... - mamroczę szybko.
Patrzy na mnie i rozgląda się po sklepie.
- Tam widzę ładną zieloną sukienkę. Masz rację, zielona będzie idealna!

***

- Potem leczenie przestało przynosić rezultaty, łysa tylko zostałam, a miałam takie gęste, brązowe włosy, pamiętasz...? Kurczę. Szkoda mi ich było strasznie. No i nie wiem, chciałam jakoś pocieszyć tego doktora P., żeby nie czuł się winny, bo to, że leczenie nie działa, to nie jego wina. Więc kupiłam mu trzy żabki: jedną porcelanową, jedną z pluszu, a jedną na takim świetnym kubku. Uśmiechnął się na chwilę.
Chyba jednak lubi te żabki.

***

- No, ja jestem na Marszałkowskiej - powiedziałem głośno przez telefon i zostałem przez kogoś silnie szturchnięty.
- Kur! Uważaj, jak chodzisz!
- Ja mam uważać? Ty ...

/ Każdy wie, co było dalej... /

***

- Mogłabym wam gzić do głów, że Słowacki wieszczem wielkim był, jak to w Ferdydurke bywało, ale nie chcę być zakłamana. Nie lubię Słowackiego, szczerze powiedziawszy, i absolutnie nie chcę, żeby waszym priorytetem stało się podziwianie Słowackiego czy Mickiewicza... W języku polskim najważniejsze jest to...
- Nie wiem, co w końcu dla tej baby było najważniejsze. Obudziłem się po dzwonku. A ty, Blacha, pamiętasz?
- Nie, OSTRy nową płytę wydał i se słuchałem całą lekcję.
- A.

***

- A on ci coś dał?
- No, no. Kupił mi sweter w biedronki... Powiedziałam, że biedronki to nie jest zbyt dobry prezent dla kobiety. Biedronki przecież bardzo otwarcie przyznają się do swojego wieku. A kobiety tego nie lubią!
- No tak - mówi.
- Ale sweterek jest cudowny! Może przyniesie mi szczęście! Rok szczęścia to i tak dużo, nie?
- Tak, tak.
- Muszę jakoś ładnie przeżyć ten rok. Pierwsze, co zrobię, jak stąd wyjdę... Kupię sobie żabkę!

***



Przepraszam, że tak rzadko tu zaglądam, ale ostatnio moje rzadkie wizyty są bardzo uzasadnione. Mianowicie, mam poważne problemy z internetem ;)

Jeśli czyta to mój Łukash, to go pozdrawiam, pisząc tę kolejną notkę o niczym!
:*






Nie przejmujcie się zimą, ona wkrótce minie. Zawita do nas wiosna, motyle, a wkrótce po tym też tęcze. Świat znowu zacznie tętnić życiem i wszystko będzie choć na chwilę piękniejsze! Nie ma co się oszukiwać, jakoś tak przyjemniej się żyje, jak za oknem świeci słońce... ;)

Żegnam was tymi moimi przemyśleniami zawartymi w tym tekście. Bo nie wiem, czy tak jest wszędzie, ale to może się przytrafić każdemu tu, w Polsce...

Doktor P. nie wygląda we wiośnie motylów i tęczy, tylko żabek i biedronek...