czwartek, 17 października 2013

no worries, no troubles

odsyłam do:
-> ANOTHER DAY



Ej, bo tak właściwie, to gdzie my teraz jesteśmy?

Jeden dzień przed kurwokalipsą.

Czuję, że to już blisko. Że nadchodzi ten dzień. Dzień strachu, załamania, punktu zwrotnego. Ej, ej, dokąd tak pędzicie, gady przebrzydłe i żmije przyziemne? To wszystko się skończy, lada dzień nadejdzie koniec wszystkiego, co dobre i wszystkiego, co złe! Koniec wszystkiego! Koniec końców!
Hej, hej, pójdź ze mną, bo marzę o tobie i śnię i śpiewam ci piosenki Beaty Kozidrak. Słyszysz mnie? Ej, otwórz oczy, jestem tu, jestem przy tobie, nucę ci Białą Armię, żołnierzu; wstań, chodź ze mną do słońca, bo już niedługo, niedługo – niedługo nadejdzie ten dzień.
Jestem tym dniem, czy rozumiesz mnie? Przychodzę właśnie teraz i próbuję za ciebie oddychać. Złap się mnie, kurczowo trzymaj, bo rozpadniesz się beze mnie na kawałki. Nie rozumiesz, prawda? Że twoje życie beze mnie to niekompletna paczka puzzli? Ten jeden dzień zmienia wszystko i to właśnie ja nim jestem.
Przytul mnie. Utul mnie do snu i zaśpiewaj kołysankę. Potrzebuję kogoś, kto się mną zajmie, napisze mi wierszyk o grzybach, dupie marynie i trąbie z Azji, ale potrzebuję kogoś, kto będzie ze mną, przy mnie – nie gdzieś w otchłani, dalekiej przestrzeni, o której wiem, że istnieje, lecz nie wiem, gdzie i nie mogę jej dotknąć. Jesteś moim cieniem czy moją częścią, a może cień jest moim pierwiastkiem a ty moją potęgą, nie wiem. Łączy nas dziwna zależność i spala mnie, spala mnie na stosie Nowoczesnej Inkwizycji i tłukę się zamknięta w blaszanym pokrowcu.
Nakarm mnie. Daj mi zupę. Ogórkową. Ej, nieważne jaką. Niedługo i tak będzie światłe nic, więc nieważne, co wyrzygam. Rzygi, rzygi, rzygi. Rzygam chorobą, którą się stałam. Gardło zwęża mi się nieustannie, z dnia na dzień łapię coraz mniej powietrza. To o to ci chodziło! Już wszystko jasne. Zamień mnie na inną, umieram na zapalenie płuc i cierpię na jaskrę.




TEN DZIEŃ.

Zabiłam pająka. Był czarny, brzydki, ale miał dużą dupę.




Pierwszy dzień po kurwokalipsie.

Ej, i wszystko jest takie samo. Dachy, domy, budynki, ludzie. Co się zmieniło? Kolor włosów ten sam, barwa głosu też i nogi te same, i usta, uszy, wątroba i śledziona. Wszystko gra, powiedziałoby się. Na pewno?
Ej, nie ma już tego. Tego, wiesz... Zmęczenia. Strachu. Płaczu. Nie ma, nie ma, nie ma. Zniknęło wszystko! Kruki nie budzą mnie już rano, nie ma kruków. Róże już nie pachną, nie ma zapachów. Nie ma zmysłów, emocji, uczuć. I to jest idealne, perfekcyjne. Nie trzeba już mówić nie przejmuj się, Bela. Bo przejmowanie – nie istnieje. Bela także.

I to jest piękne, że nie ma nic, bo nic nie ma sensu, a coś jednak ten sens ma, jednak sens znikł razem z czymś i zostało nic i bez-sens też został. Sam.






HEJHO, zryjcie sobie banie tym tekstem i tą piosenką, powodzenia!










bałem się odejść

perony zaludnione w kierunku
wysp bezludnych
pociągi przesuwają się wolno po torach

a ja stoję
boję się odejść

zatrzasnę jakieś drzwi i uduszą mnie ściany
swoimi rękoma tak mocno 
przestaję oddychać

krzyczy wróć
a ja z palcami w uszach

odchodzę


22.09.2010 (c) alyouidiot

1 komentarz:

  1. Ryje mózg prawie jak Ferdydurke, zdjęcie z rzygającym gościem na drugim planie pasuje idealnie :P

    OdpowiedzUsuń